Zbrodnia i Kara – Część I

Zbrodnia i kara – Część I – Rozdział I

zbrodnia i kara

Streszczenie Zbrodnia i kara, część I, w formacie pdf, do ściągnięcia na dysk

W lipcowy, upalny dzień pewien młodzieniec wyszedł ze swojej komórki, którą wynajmował w pewnym mieszkaniu w zaułku S-nym. Skierował się w stronę mostu K-go. Dziwił się sobie, że tak bał się spotkania ze swoja gospodynią, której zalegał z czynszem. W porównaniu z tym co zamierzał zrobić była to błahostka. Rzecz nieważna. Bzdura. Nie był przecież wcale tchórzliwy. To przez to co planował był taki rozchwiany emocjonalnie. Tak przynajmniej przypuszczał.
Miasto zalane było słońcem, wydając swój specyficzny, odrażający zapach. Dzielnica, przez którą szedł nie należała do najlepszych. Pełno tu było pijaków i innych indywiduów. Dlatego jego strój, a właściwie łachmany, w które był ubrany nie wyróżniał go wcale. No może poza cylindrem, sterczącym na jego głowie i mocno zdezelowanym. Powoli zbliżał się do celu, rozmyślając nad tym co zamierzał zrobić. Miał wiele wątpliwości. Dotarł w końcu do ogromnego gmaszyska. Pełno w nim było maleńkich mieszkań. Do jednego z nich, znajdującego się na czwartym piętrze właśnie zmierzał. Porządku pilnowało tu trzech albo i więcej stróżów. Nie natknął się na żadnego, z czego był bardzo zadowolony. Wszedł wejściem kuchennym, które było całe zaciemnione. Była to dla niego sprzyjająca okoliczność i mogła pomóc w realizacji jego planów. Gdy dotarł na czwarte piętro, okazało się że jeden z lokatorów, pewien Niemiec, właśnie wyprowadza się. To kolejna sprzyjająca okoliczność, pomyślał. Przez jakiś czas na tym piętrze zamieszkane będzie tylko jedno lokum. Z tą myślą zadzwonił dzwonkiem do drugiego mieszkania. Otworzyła mu staruszka, wpatrując się w niego podejrzliwymi oczami. Wpuściła go jednak zaraz do środka, pytając czego chce. Raskolników, tak bowiem nazywał się młodzieniec, odpowiedział, że przyszedł w podobnej sprawie jak poprzednio. Chciał zastawić zegarek po ojcu. Starucha zaprowadziła go do pokoju, całego oświetlonego promieniami zachodzącego słońca. Zwróciło to jego uwagę. Gdy się tam znaleźli wyciągnął on wspomniany przedmiot i rozpoczął negocjacje ze starszą panią. Ta upominała się o wykup poprzedniego zastawu, a już na pewno o odsetki za kolejny miesiąc. W końcu doszli do porozumienia. Raskolników zgodził się na półtora rubla, choć początkowo żądał wiele więcej. Miał jednak na uwadze cel z jakim tu przyszedł. Starucha wyszła do drugiego pokoju, wyjmując po drodze klucze z kieszeni. Chłopak przyglądał się i przysłuchiwał temu wszystkiemu uważnie, starając się odgadnąć, którego klucza użyje ona do otwarcia szkatułki, którą jak przypuszczał, trzymała ona w jakimś kredensie. Alona Iwanowna (starucha) przyniosła mu po chwili pieniądze. Wręczyła mu jednak tylko jednego rubla i piętnaście kopiejek. Resztę potrąciła za odsetki. Bieżące i zaległe. Poirytowało go to znowu. Nie wdawał się jednak w nowe spory. Przed odejściem powiedział, że odwiedzi ją znowu. Przyjdzie ze srebrną papierośnicą, którą ma otrzymać od znajomego. Chciał jeszcze przeciągnąć rozmowę, ale starsza pani nie miała na nią ochoty. Wyszedł stamtąd mocno zdenerwowany. Wszystko to o czym rozmyślał stawało się coraz bardziej odrażające i wstrętne. Dopiero kufel zimnego piwa i kawałek suchara, wypite w zatęchłej i pustawej knajpie, zmieniły jego nastrój. Zaczął spoglądać na świat radośniej, choć pewien głęboko ukryty niepokój pozostał w nim nadal.

Zbrodnia i kara – Część I – Rozdział II

Choć Raskolnikow przywykł do samotności, to akurat teraz poczuł chęć obcowania z bliźnimi. Był zadowolony, że siedział w tym obskurnym szynku. Nie znajdowało się tu za wielu klientów, ale to mu wystarczyło. Siedzący nieopodal podchmielony osobnik, wpatrywał się w niego uparcie. W końcu przysiadł się, przynosząc ze sobą butelczynę i przedstawił jako Marmieładow. Wyglądał na człowieka po pięćdziesiątce z wydatną łysiną, opuchniętą od pijaństwa twarzy. Na sobie miał stary, znoszony frak. Stwierdził, że rozpoznaję w młodzieńcu osobę wykształconą, która zrozumieć może to co chciałby jej przekazać. Zapytał się go czy zdarzyło mu się kiedyś nocować na barkach z sianem. On spał tam już piątą noc. Był urzędnikiem, ale nie służył już. Nie służył bo był po prostu świnią. Jego wypowiedzi przyciągnęły uwagę obecnej w szynku obsługi. Chichotali oni słuchając jego opowieści. Zjawił się nawet sam szynkarz. Marmieładow narzekał na swoją żonę, Katarzynę Iwanowną, która według niego była niesprawiedliwa. Choć przepił nawet jej pończochy o innych rzeczach nie wspominając. Martwiła się ona o swoje dzieci i ta obawa powodowała jej zachowanie.
Poznał ją na zapadłej prowincji jako wdowę po oficerze piechoty z trójką dzieci. On sam mieszkał wtedy tylko z córką, Sonią. Widząc ubóstwo jej i jej dzieci zaproponował jej małżeństwo. Niestety, nie z jego winy, stracił posadę. Wtedy zaczęły się problemy w ich wspólnym życiu. Gdy znaleźli się w Petersburgu i udało mu się wrócić do pracy, wszystko zmieniło się na lepsze. Ale kolejny raz stracił pracę. Tym razem już z jego winy. Jego żona wpadła w rozpacz i podupadła na zdrowiu. W domu nie było co jeść, dzieci nie miały nic w ustach nawet po kilka dni, a Marmieładow tymczasem często leżał pijany. W końcu jego córka Sonia, która już podrosła, namówiona przez macochę poświęciła to co dziewczyna ma najcenniejszego i poszła na ulicę. Wróciła wieczorem, kładąc na stole trzydzieści rubli. Sama położyła się do łóżka, tyłem do wszystkich i tam szlochała. Katarzyna Iwanowna klęczała później przy niej, całując jej stopy, a w końcu razem zasnęły w bólu. Sonia musiała się wyprowadzić i tylko wspomagała ich swoimi pieniędzmi. Urzędnika zabolało serce. Następnego dnia poszedł do ekscelencji Iwana Afanasjewicza prosić ponownie o posadę. I udało się. Wrócił do pracy. Jego żona zaczęła go od razu inaczej traktować. Obsługiwała go jak tylko mogła. Razem z córką wyposażyły go we wszystkie potrzebne rzeczy. Było to jakieś pięć tygodni temu. Gdy przyniósł pierwszą wypłatę, dwadzieścia trzy ruble i czterdzieści kopiejek, oddał jej wszystko. Ona w zamian obsługiwał go jak mogła i nazwała „Kochana ty kruszynko moja„. Nie wytrzymał jednak długo. Już następnego wieczora wykradł jej pieniądze ze szkatuły i ruszył do szynków. Przepił nie tylko pieniądze, ale i mundur, zamieniając go na te łachy, które teraz ma na sobie. To było pięć dni temu. Dzisiaj rano gdy bardzo chciał się napić udał się do swojej córki i wziął od niej ostatnie trzydzieści kopiejek, które miała. Ona oddała mu je bez żadnych wyrzutów. Ani słowa nagany. To było w tym wszystkim najgorsze. A przecież potrzebowała ona pieniędzy. Musiała jakoś wyglądać. Inaczej nic nie zdziałałaby w fachu, którym się zajmowała. I czyż nie był on świnią?
W butelce pokazało się dno a orator był już dosyć wstawiony. Podniósł się chwiejnie i wygłosił mowę na temat miłosierdzia boskiego, która wywarła niejakie wrażenie wśród zebranych klientów. Po chwili jednak wrócili oni do śmiechów, naigrywania się z urzędnika i wyzwisk. On nie zwracał na to uwagi. Miał nadzieję, że dla jego córki znajdzie się miłosierdzie. Poprosił Raskolnikowa, aby odprowadził go do domu. Najwyższy czas, żeby się tam pojawił. I choć Katarzyna będzie się wydzierać i ciągnąć go za włosy, to nie tego się bał. To nawet sprawiało mu przyjemność. Bał się jej wzorku, jej oczu. Bał się również płaczu dzieci. Wyszli razem z szynku i skierowali się do nieodległej kamienicy, w której wynajmowali oni pokój. Na miejscu zastali jego żonę, z wypiekami na twarzy od gorączki, chodzącą nerwowo tam i spowrotem. W koncie płakał chłopczyk. Próbowała go pocieszyć starsza siostra, a na podłodze spała młodsza. Chodząca kobieta, z wyglądu nie miała jeszcze trzydziestu lat, była nawet zgrabna i miała piękne, ciemnoblond włosy. Nie od razu ich zobaczyła. Ale gdy to już się stało, tak jak przepowiadał Marmieładow, dopadła jego włosów i zaczęła je targać, wyzywając go przy tym. Ciągnęła go po dywanie, a on pomagał jej w tym jak mógł, starając się aby jak najmniej się zmęczyła. Zapewniał również, że sprawia mu to przyjemność. Wywołało to śmiech sąsiadów, którzy pojawili się na odgłosy awantury. Raskolnikow opuścił to miejsce, zostawiając swoje ostatnie kopiejki na parapecie. Oni potrzebowali ich bardziej niż on. Ruszył w stronę swojego lokum myśląc o tym, że rodzaj ludzki to po prostu zbiór samych łajdaków. Tak wszyscy byli takimi samymi łajdakami.

Zbrodnia i kara – Część I – Rozdział III

Następnego dnia spał długo. Obudziła go dopiero służąca, która przyniosła mu herbatę wchodząc do jego obskurnej izdebki. Na imię miała Nastazja i jej obowiązkiem było usługiwanie również jemu. Od kiedy jednak nie płacił on czynszu gospodyni, zaniedbywała go zadowolona, że ma mniej pracy. Teraz była u niego i zaproponowała mu oprócz herbaty zupę, którą udało jej się wczoraj dla niego odstawić. Powiedziała również, że przyszedł do niego list. Ta informacja od razu wyrwała go z apatii w jakiej się znajdował. Poprosił ją, żeby zostawiła go samego. Był to list od jego matki, od której dawno już nie miał żadnych informacji. W liście pisała ona na początku, że martwi się porzuceniem przez niego uniwersytetu z braku środków do życia. Stara się wysyłać mu jak najwięcej pieniędzy, ale nie zawsze jest to możliwe. Nie pisała dłuższy czas, gdyż musiała zająć się sprawami Duni, jego siostry. Przeżyła ona ciężkie chwile w domu Świdrygajłowów, gdzie dostała posadę guwernantki. Zaraz na początku wzięła pożyczkę na poczet swojej pensji, po to żeby wysłać pieniądze tak potrzebne Raskolnikowowi. Pan Świdrygajłow zapałał do niej uczuciem, czy może bardziej chucią, którą początkowo ukrywał za różnego rodzaju impertynencjami i obelgami. Później jednak jawnie je wyjawił, czyniąc jej niedwuznaczne propozycje. Dunia nie mogła opuścić tego domu przed spłatą długu. Nie chciała również żeby jego żona, Marfa Pietrowna, powzięła jakieś podejrzenia. Nie uniknęła jednak tego. Któregoś dnia podsłuchała ona ich rozmowę, w której jej mąż wyrażał swoją miłość do młodej dziewczyny i nie słuchając żadnych wyjaśnień z hukiem wyrzuciła ją. Nie poprzestała jednak na tym. Obgadała ją w całym mieście, tak że nie mogły się nigdzie pokazać. Dunia znosiła to dzielnie, gdyż jest silną i mądrą dziewczyną. W końcu sumienie ruszyło starego Świdrygajłowa i pokazał on żonie list, w którym Dunia pisała, że jego zachowanie jest naganne i jako mąż i głowa rodziny nie powinien tak postępować. To zmieniło nastawienie jego żony. Przeprosiła ona Dunię i opowiedziała wszystko w mieście restaurując jej nadszarpniętą reputację. Nie poprzestała na tym. Przysłała do nich swojego dalekiego krewniaka, Piotra Pietrowicza Łużyna, który oświadczył się Dunieczce. Choć był już niemłody, gdyż miał on ponad czterdzieści lat, siostra przyjęła jego oświadczyny. Był on kawalerem statecznym i zabezpieczonym na dalsze życie. Planował on podróż do Petersburga, gdzie zamierzał założyć swoją prywatną praktykę adwokacką. Już nawet rozmawiały one o tym, że Radia mógłby pracować dla niego. On odpowiedział, że na pewno potrzebował będzie sekretarza. Najpierw jednak chciałby się z nim spotkać i sam ocenić jego przydatność. Matka Raskolnikowa już widziała świetlaną przyszłość swojego syna u boku takiego człowieka i razem z siostrą planowały jak urzeczywistnić te plany. Była jeszcze kolejna wspaniała wiadomość. Właśnie szykowali się do przeprowadzki do Petersburga, więc niedługo znowu będą wszyscy razem. Matka nie planowała mieszkać z młodymi. Zbyt często teściowa staje się nadmiernym ciężarem. Osiedli się gdzieś niedaleko, tak żeby mogła być jak najbliżej swoich dzieci. W najbliższych dniach wyśle mu trochę pieniędzy, gdyż od czasu gdy rozeszła się wieść o zaręczynach Dunieczki jej kredyt znacznie wzrósł. Ma również nadzieję, że już niedługo zobaczą się i skończą się ich kłopoty.

Raskolnikow czytając list miał cały czas mokre policzki. Spływały po nich łzy wzruszenia. Gdy skończył zerwał się ze swojego wyrka i wyszedł na ulicę nie obawiając się już spotkania z gospodynią. Zmierzał na Wyspę Wasilewską, mrucząc coś pod nosem, a czasami prowadząc nawet ze sobą głośną dysputę, tak że niektórzy brali go za jakiegoś pijaka.

Zbrodnia i kara – Część I – Rozdział IV

Raksolnikow idąc w myślał analizował treść listu od matki. Choć ucieszył się na jego widok, to nie podzielał jej entuzjazmu. Postanowił, że w żadnym razie nie dopuści do tego małżeństwa. W Łużynie widział obłudnego i nieszczerego osobnika, który wykorzystać chce jego siostrę. Wiedział, że obie robią to dla niego nie myśląc o sobie. Nie mógł się na to zgodzić. Jego siostra była silną osóbką. Świadczy o tym choćby historia ze Świdrygaiłowem. Sama nigdy by się nie sprzedała, ale dla niego, dla rodziny zrobi wszystko. Zniesie największe upokorzenia. Oznaczałoby to jednak zaprzedanie się może nawet gorsze niż znosić musi Sonia Marmieładowa. Ona robi to, żeby nie umrzeć z głodu, Dunia dla niego. Matka również gotowa jest ją poświęcić, żeby tylko jej ukochany pierworodny miał zapewnioną przyszłość. Ale co mógł zrobić. W jaki sposób nie dopuścić do ślubu z tym typem. Od dawna już wykorzystywał je i nie był w stanie uczynić cokolwiek żeby to zmienić. Myśli, które teraz kłębiły mu się w głowie również nie były nowe. Pojawiły się już dawno i tak samo jak wcześniej nie miał odpowiedzi na dręczące go pytania. Nie miał wyjścia. Musiał podjąć stanowczą decyzję. Myśl, która już od miesiąca kołatała się mu po głowie stała się teraz bardziej realna. Przystanął i rozejrzał się dookoła, szukając jakiegoś miejsca gdzie mógłby spocząć. W oddali zobaczył ławeczkę i skierował się w jej stronę. Jednak zanim tam dotarł jego uwagę przykuła młoda dziewczyna, która zataczając się szła w tym samym kierunku. Była kompletnie pijana. Jej sukienka była podarta, a oczy błędne. Opadła na ławeczkę i tam całkiem odpłynęła. Raskolnikow zauważył tłustego jegomościa, który podążał za nią, a któremu pokrzyżował on plany. Nie było wątpliwości co zamierzał. Chciał na pewno wykorzystać ja ponownie. Radia stanął w obronie bardzo młodej prostytutki. Rzucił się z pięściami na jegomościa. Rozdzielił ich posterunkowy, któremu były student opowiedział o wszystkim. Policjant stwierdził, że ma on rację. Razem chcieli docucić dziewczynę, a Raskolnikow wyciągnął nawet z kieszeni ostatnie dwadzieścia kopiejek, które tam znalazł i dał je stróżowi prawa, żeby ten odwiózł ją do domu. Nie szło jednak dowiedzieć się od niej gdzie mieszka. Gruby jegomość tymczasem stał nieopodal przyglądając się wszystkiemu. Miał jeszcze nadzieję, że uda mu się zrealizować swój plan. Nagle dziewczynka podniosła się z ławki, spojrzała na stojących przed nią mężczyzn, ofuknęła ich mówiąc żeby nie zaczepiali niewiast na ulicy i ruszyła przed siebie zataczając się. To samo uczynił czkający nieopodal grubasek. Podążył za nią również policjant. Nagle Raskolnikowowi wszystko zobojętniało. Krzyknął za policjantem, żeby ją zostawił i dał się zabawić temu rozpustnikowi. Ten spojrzał na niego myśląc zapewne że jest on nieco pomylony i pobiegł za dziewczyną. Raskolnikow żałował teraz, że dał mu pieniądze. Zaczął się zastanawiać dokąd zmierzał. Przypomniał sobie, że jego celem była Wyspa Wasilewska. Mieszkał tam jego jedyny kolega, Razumichin. Podczas studiów stronił on od towarzystwa. Jedynym wyjątkiem był właśnie Razumichin, niezwykle towarzyski osobnik, lubiany przez wszystkich. Klepał on biedę taką samą jak jego kolega. Nie odwiedzał go już ponad cztery miesiące. On nie przychodził do niego, ponieważ nie wiedział gdzie Raskolnikow mieszka. Raz nawet spotkał go na ulicy, ale nie wiedząc czemu szybko przeszedł na drugą stronę unikając go.

Zbrodnia i kara – Część I – Rozdział V

Raskolnikow nie bardzo wiedział dlaczego właśnie teraz wybrał się do Razumichina. Zastanawiał się nad tym i zdecydował się, że wybierze się do niego ale po całej sprawie. Gdy już to zrobi. Ta myśl przestraszyła go. Zerwał się z ławki i ruszył pędem w stronę wyspy. Nie chciał żeby doszło do tej zbrodni. Czy był w stanie zrobić coś takiego? Pomimo upału zaczął się trząść. Jego ciałem wstrząsały dreszcze. Uspokoił się dopiero gdy był już na wyspie. Brak miejskiego smrodu i otaczająca go zewsząd zieleń koiły jego zmysły. Jednak widok wypoczywających tu bogaczy i bawiących się dzieci zaczął go szybko irytować. Wstąpił do garkuchni, gdzie wypił kieliszek wódki i zjadł jakiegoś pierożka. Alkohol szybko dał znać o sobie, gdyż pił go rzadko. Poczuł się tak zmęczony, że musiał położyć się pod drzewem. Natychmiast zasnął. Przyśniło mu się, że jest mały w swoim miasteczku. Razem z ojcem przechodził obok karczmy, która zawsze napawała go strachem gdy był mały. Kręciło się tam pełno zbirów i pijaków, było gwarno i często dochodziło do bójek. Stał przed nią wielki wóz, do którego zaprzężona była stara i wychudzona kobyłka. Jej pijany właściciel, Mikołka, wołał swoich kompanów, żeby włazili wszyscy na wóz. Porozwozi ich do domów. Wszyscy mówili mu, że kobyła nie da rady nawet ruszyć tego pojazdu. Wyglądała jakby miała dwadzieścia lat. Ten jednak mówił, że dostanie takie baty, że nie tylko ruszy, ale jeszcze pójdzie kłusem. Faktycznie wraz z parobkami zaczął okładać ją razami, a ona pomimo wysiłków, nie była w stanie ruszyć z miejsca. Gdy baty nie pomogły złapał on drewniany drąg i uderzał ją po grzbiecie. Kolejnym narzędziem był metalowy pręt, po którym kobyłka padła na ziemię. Dobił ją wraz z innymi pomocnikami mówiąc, że jest ona jego własnością i nikomu nic do tego co z nią zrobił. Mały Radia płakał widząc takie okrucieństwo i z pięściami rzucił się na sprawcę. Złapał go jednak ojciec i zabrał z tego okropnego miejsca. Raskolnikow obudził się cały zlany potem. Zastanawiał się, czy była to dla niego przestroga. Nie wiedział dlaczego jeszcze zastanawiał się czy popełnić tą zbrodnię. Przecież już dokładnie sprawdził, będąc u staruchy, że nie jest do tego zdolny. Z tą myślą ruszył do swojej klitki, której teraz nienawidził. To w jej koncie snuł swoje paskudne plany. Nie poszedł jednak najkrótszą drogą, tylko przez Plac Sienny. Pełno tam było zwijających swoje stragany przekupniów i udających się już do domów kupujących. I jak to często w życiu bywa przypadek sprawił, że wszystko znowu się odmieniło. Spotkał tam Lizwietę Iwanownę, przyrodnią siostrę staruchy, u której zastawił zegarek. Rozmawiała ona z jakimiś kupcami. Umawiała się, że dnia jutrzejszego przyjdzie w jakieś miejsce, załatwić jakiś interes. Siostra nie będzie o tym nic wiedziała. Raskolnikow odczytał to jako znak. Znak, który w jego mniemaniu definitywnie skazywał go na dokonanie zbrodni. Czyż mogła się zdarzyć bardziej sprzyjająca okoliczność? Nigdy nawet pomarzyć nie mógł, żeby zdobyć taką informację. Ta zbrodnia to jego przeznaczenie.

Zbrodnia i kara – Część I – Rozdział VI

Lizawieta spotkała się z mieszczuchami w interesach. Zajmowała się sprzedażą różnych rzeczy, a właśnie wtedy znalazła się u nich pewna rodzina, która wyprzedawała wszystko. Było to jednak nieistotne.
Raskolnikow od jakiegoś czasu był bardzo przesądny. Zresztą jak miał nie być. Okoliczności poznania lichwiarki były dość dziwne. Powiedział mu o niej Pokoriew, student, który wyjeżdżał do Charkowa. Według niego zawsze można było u niej coś zastawić. Raskolnikow przypomniał sobie o tym jakieś półtora miesiąca temu. Zastawił u niej pierścionek, który dostał na pamiątkę od siostry. Gdy wracał od niej wstąpił do knajpy, gdzie pijąc herbatę usłyszał rozmowę jakiegoś studenta i oficera. Ten pierwszy opowiadał właśnie o Alonie Iwanownie. Mówił, że taką osobę należałoby zabić a jej majątek wykorzystać na pomoc dla młodych, którzy nie mieli szansy normalnego startu w życie. Ona miała mnóstwo pieniędzy, a zapisała je w testamencie jakiemuś monastyrowi, pozostawiając jej przyrodnią siostrę bez grosza. Jej młodsza siostra była całkowicie od niej uzależniona i robiła wszystko co lichwiarka jej kazała. Była pokraczna, choć nie była szpetna. Nie mogła jednak znaleźć kandydata na męża, choć już kilkakrotnie zachodziła w ciążę. Starucha nie zasługiwała na to żeby żyć. Student wprawdzie zastrzegał, że to tylko teoria. Nie byłby on w stanie dokonać zbrodni, ale tak powinno się stać.
Dla Raskolnikowa był to znak. Coś niesamowitego. Coś co zdarza się właśnie w chwili gdy o tym rozmyślał. Ta idea nie wyszła już z jego głowy. Gdy wrócił z placu Siennego położył się i zapadł w ciężki sen. Rano obudziła go Nastazja. Nie chciał jednak wstawać a ni jeść. Zmusił się do tego dopiero po południu. Wtedy wstąpiły w niego nowe siły. Zaczął realizować dawno obmyślany plan. Przyszył do wewnętrznej strony rękawa swojego letniego płaszcza pętlę, na której zamierzał powiesić siekierę. Zawinął również szczelnie przygotowany kawałek deski i płytki metalowej. Starucha miała się nim zająć a on zyskać czas na wykonanie swojego planu. Teraz pozostawało jeszcze zdobycie siekiery. To przy pomocy tego narzędzia zamierzał właśnie dokonać zbrodni. Cały czas rozmyślał o tym co zamierza zrobić. Był zdecydowany, choć nie wolny od wątpliwości i obaw. Cały czas wałczył jeszcze ze sobą, choć nie przestawał działać. Siekierę zamierzał zdobyć w kuchni. O tej porze stała ona często otworem. Nastazja wychodziła gdzieś tak ją pozostawiając. Jakież jednak było jego zdziwienie i rozczarowanie, gdy zastał ją tam. Przeszedł szybko spuszczając wzrok i wyszedł na zewnątrz. Ogarnęło go zwątpienie. Nie chciało mu się ani iść dalej, ani wracać. Tu jednak zdarzył się sprzyjający zbieg okoliczności. W otwartej budce stróża zobaczył przedmiot, którego pożądał. Stała tam siekiera, a wokół nie było żywego ducha. Nie sprawiło mu kłopotu zabranie jej i umieszczenie w przygotowanej pętli. Teraz szybko ruszył przed siebie. Nie sprawiło mu kłopotu dotarcie do kamienicy, w której mieszkała lichwiarka, choć po drodze musiał odganiać od siebie różne, nie związane z jego planem myśli. Tu również miał szczęście. W bramę wjeżdżał właśnie wielki wóz z sianem. Kryjąc się za nim dotarł bez przeszkód do klatki schodowej, a następnie pod drzwi staruchy. Choć serce waliło mu mocno, nacisnął dzwonek. Alona Iwanowna była jednak podejrzliwa, o czym Raskolnikow wiedział. Nie otworzyła od razu. Nasłuchując słyszał jak porusza się ona cicho po drugiej stronie. Wykazał się jednak przebiegłością. Zaczął zachowywać się naturalnie, tak jakby przyszedł załatwić jakąś sprawę. Kilka razy nacisnął dzwonek. W końcu dał się słyszeć szczęk odryglowywanych drzwi.

[metaslider id=1923]

Zbrodnia i kara – Część I – Rozdział VII

Alona Iwanowna uchyliła drzwi i wyjrzała zza nich. Raskolnikow nie wytrzymał i szarpnął nimi mocno, wyciągając prawie stara na korytarz. Odskoczyła spowrotem przerażona. Radia wszedł do środka zdecydowanie, witając się z nią. Powiedział, że przyniósł jej pewną rzecz w zastaw, tak jak umawiali się poprzednio. Swoją bladość i trzęsące się ręce, o które zapytała go lichwiarka, tłumaczył brakiem jedzenia. To uspokoiła ją nieco. Zajęła się pakunkiem, który jej podał. Zgodnie z jego planem nie mogła rozsupłać węzła i odwróciła się do okna żeby lepiej się mu przyjrzeć. Na to czekał jej oprawca. Wyciągnął siekierę, ale jego ręce stały się bardzo słabe. Nie mógł jednak dłużej czekać. Zebrał się w sobie i uderzył w potylic staruszki. Ta jęknęła podnosząc ręce do głowy. Uderzył znowu. Tym razem padła na wznak a pod jej głową rozlała się kałuża krwi. Położył siekierę obok, a sam zaczął przetrząsać jej kieszenie. Szybko znalazł klucze i udał się z nimi do sypialni. Chwilę starał się otworzyć komodę, ale wydało mu się, że stara się ocknęła. Wrócił więc do salonu. Leżała ona jednak bez życia. Przyglądał się jej chwilę i spostrzegł na jej szyi tasiemkę. Była na niej sakiewka, którą schował do kieszeni. Wrócił do sypialni ale pomyślał, że nie szukał tam gdzie powinien. Pod łóżkiem znalazł kufer, a w nim wiele złotych przedmiotów, którymi zaczął wypychać sobie kieszenie. Nagle usłyszał kroki w salonie i jakby ciche szlochanie. Znalazł się tam w oka mgnieniu. Nad ciałem swojej siostry stała Lizawieta. Gdy zobaczyła go z siekierą cofnęła się w kąt. Nie zasłoniła się nawet, gdy ostrze spadało na jej głowę. Po chwili leżała również martwa. Raskolnikow wpadł teraz w panikę i poczuł chęć ucieczki z tego miejsca. Świadomość nie opuściła go jednak całkowicie. Zajrzał do kuchni, gdzie znalazł wiadro z wodą. Umył w nim ręce i siekierę, po czym zawiesił ją na pętli wszytej w palto skierował się do drzwi. Z przerażeniem zobaczył, że cały czas były one otwarte. Zaryglował je szybko, ale pomyślał, że powinien uczynić odwrotnie. Musi jak najszybciej stad uciekać. Odryglował drzwi i chwilę nasłuchiwał. Na dole kłóciło się jakichś dwóch jegomościów. Dopiero po chwili wszystko ucichło. Gdy miał już schodzić usłyszał kroki. Był pewien, że postać ta zmierza do tego mieszkania. Nie mylił się. Zaryglował ponownie drzwi i stanął za nimi nasłuchując. Po drugiej stronie zatrzymał się przybysz i szarpnął za dzwonek. Ponieważ nikt nie otwierał, zaczął szarpać za klamkę. Po chwili dołączył do niego, sądząc po głosie, jakiś młody człowiek. Przypomniał on przybyłemu, który nazywał się Koch, że grali ostatnio razem w bilard. Zauważył on, że gdy tamten szarpie za klamkę, pomiędzy drzwiami a futryną robi się szpara. Muszą być one zamknięte tylko na rygiel. Nawet słychać jak podskakuje on w czasie szarpania. Stare są więc w środku. Z jakiegoś powodu nie otwierają. Młodzian zaproponował, że pójdzie po stróża, a Koch niech pilnuje tutaj. Raskolnikow stał ściskając siekierę. Prawie zły na nich, że nie umieją dostać się do środka. Chciał, żeby wszystko się skończyło. Oczekiwanie przedłużało się. Stojący za drzwiami mężczyzna nie wytrzymał i pobiegł na dół. Raskolnikow nie zastanawiając się wyszedł z mieszkania i również zaczął schodzić po schodach. Gdy był już na pierwszym piętrze na dole zrobił się duży ruch. Przestraszony wrócił do mieszkania. Słychać było kroki idących na górę. Zaraz tu dotrą i znajdą go w środku ? pomyślał. W desperacji ruszył im naprzeciw. Schodząc usłyszał, że z mieszkania niżej wybiegają jakieś osoby. Byli to malarze pracujący w mieszkaniu. Zostawili oni drzwi otwarte na oścież. Mieszkanie było puste i nadawało się doskonale na kryjówkę. Raskolnikow wykorzystał je, a gdy zmierzający na górę minęli go wybiegł na ulicę. Starał się nie przyśpieszać kroku. Poczuł się bezpieczniej gdy dotarł do pierwszego zakrętu. Siły opuszczały go coraz bardziej, tak że zaczął się zataczać. Przechodnie brali go za pijaka, nie szczędząc różnych uwag. Nie bardzo pamiętał jak dotarł do swojego lokum. Zapomniał nawet o odłożeniu siekiery na miejsce i musiał się cofać. Na szczęście stróża nie było w jego budce, wiec mógł bez przeszkód odłożyć ją na miejsce. Gdy znalazł się w swojej klitce runął na łóżko i leżał tak odrętwiały.

KONIEC CZĘŚCI I

Zbrodnia i Kara – Część II >>

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *