Zbrodnia i kara – Część II – Rozdział I
Raskolnikow długo leżał na swoim posłaniu nie wiedząc co się z nim działo. Ocknął się dopiero gdy zza okna doszły go głosy pijaków opuszczających pobliski szynk. Była więc trzecia. Gdy sobie to uświadomił zerwał się na równe nogi, przypominając sobie wszystko. Zaczął gorączkowo oglądać swoje ubranie, szukając na nim śladów swoich czynów. Przypomniał sobie również o fantach i sakiewce, które zabrał z mieszkania staruchy. Schował je szybko w dziurze, która powstała za odklejoną tapetą. Na swojej skarpetce, podszewce kieszeni i strzępach spodni znalazł ślady krwi. Ściągnął lub wyrwał te części garderoby i zastanawiał się co z nimi zrobić. Dopadły go potworne dreszcze, które nie pozwoliły jasno myśleć. Padł znowu na swoje łóżko i tak przeleżał dłuższy czas. Obudziła go Nastazja tłukąc się do zamkniętych drzwi. Stał tam z nią stróż. To zaniepokoiło Raskolnikowa. Czego mógł od niego chcieć stróż? Okazało się, że przyniósł on wezwanie na komisariat. Gorączkowo zaczął się zastanawiać czy wszystko się wydało. Dobrze, pójdzie tam i wyjawi swoją zbrodnię. Niech się dzieje co chce, myślał przestraszony i bliski obłędu. Gdy wyszedł na ulicę oślepiło go słońce. Poczuł się bardzo słaby. Doszedł jednak do komisariatu i wspiął się na czwarte piętro kamienicy. Tam bowiem się on mieścił. Było tam tłoczno. Pełno różnego rodzaju osobników kręciło się we wszystkie strony. Gdy pokazał swoje wezwanie, został skierowany do pokoju kancelisty. Ten zerknął na nie okiem i kazał czekać. To uspokoiło go trochę. Na pewno nie wezwano go w sprawie czynu, któego dokonał. W pomieszczeniu znajdowały się dwie kobiety. Jedna wdowa, która załatwiwszy swoje sprawy zaraz wyszła, oraz korpulentna Niemka. Po chwili zjawił się porucznik, zastępca komisariatu. Obrzuciwszy byłego studenta niechętnym spojrzeniem i zniesmaczony tym, że nie traci on przed nim rezonu, zapytał ostro po co tu przyszedł. Raskolnikow zadowolony był, że jego zbrodnia nie wyszła na jaw. Zaczął dyskutować, a nawet kłócić się z porucznikiem. Pewność siebie sprawiła, że porlicjant stracił animusz. Zajął się damą, która siedziała na krześle jak na rozżarzonych ognikach. Zaczął jej wymyślać i grozić, mówiąc że to kolejna burda w jej mieszkaniu. Kolejna skarga, którą musi wysłuchiwać. Kobieta zaczęła tłumaczyć się łamanym rosyjskim, co chwilę wtrącając niemieckie słówka. Wydało się to śmieszne Rodii, ale nie przywiązywał do tego zajścia większej wagi. Porucznik sypał gromy na biedną niewiastę do momentu pojawienia się komendanta, Nikodema Fomicza. Ten uspokoił wszystko i wszystkich. Raskolnikow natomiast, pod dyktando kancelisty, zaczął pisać oświadczenie dotyczące jego długu. Z tego powodu bowiem został wezwany. To jego gospodyni domagała się wykupu weksla, który kiedyś wystawił. Podczas pisania osłabł jednak bardzo. Zaczął się trząść i ledwo mógł utrzymać pióro. Gdy skończył kręciło mu się w głowie i kłębiła się w niej nieodparta myśl, żeby wyznać wszystko. Już miał nawet zacząć, ale kapitan z porucznikiem zajęci byli rozmową. O dziwo analizowali właśnie sprawę zabójstwa starej lichwiarki. Raskolnikow przysłuchiwał się chwilę tej rozmowie a gdy próbował wyjść z pomieszczenia stracił przytomność. Gdy się ocknął wszyscy stali nad nim a komendant przyglądał mu się bacznie i podejrzliwie. Pozwolono mu odejść, jednak gdy tylko opuścił pokój, w którym się znajdowali, rozgorzała tam gorąca dyskusja. Ruszył do swojej komórki, przeświadczony o tym, że niechybnie czeka go rewizja.
Zbrodnia i kara – Część II – Rozdział II
Gdy dotarł do swojej izdebki szybko wyciągnął zza tapety zrabowane fanty i upchnął je w kieszeniach. Wyszedł na ulicę z zamiarem wrzucenia ich do kanału. Już w nocy podjął taką decyzję. Zdecydował tak nawet wcześniej. Już wtedy gdy wyciągał je z kufra. Jednak wrzucenie precjozów do kanału nie było takie proste. Pełno tu było ludzi i takie zachowanie wydałoby się bardzo podejrzane. Po pół godzinie kluczenia i chodzenia w koło pomyślał, że najlepiej będzie gdy wrzuci wszystko do Newy. Zdziwił się, że nie wpadł na to od razu. Jak mógł stracić tyle czasu? Nie zastanawiając się dłużej ruszył prospektem W-skim (Wozniesieńskim). Po drodze jednak zauważył opuszczone podwórze. Służyło ono zapewne jako skład na różnego rodzaju towary, a od ulicy oddzielone było murem i płotem, które doskonale zasłaniały widok i to co się dzieje wewnątrz. To tu było najlepsze miejsce aby ukryć swoje łupy. Nawet gdy je ktoś znajdzie, nigdy nie skojarzy ich z nim. Schował wszystko pod głazem leżącym obok muru i wrócił na ulicę. Znowu był z siebie zadowolony. Uśmiechał się pod nosem. Nie trwało to jednak długo. Gdy przechodził obok ławki, na której wczoraj zajmował się pijaną prostytutką, wszystko mu zobojętniało. Opanowała go złość. Swoje zmienne nastroje tłumaczył sobie chorobą. Idąc przed siebie dotarł w okolicę, w której mieszkał Razumichin. Postanowił wstąpić do niego. Obiecał sobie przecież, że zrobi to gdy będzie już po wszystkim. Swojego kolegę zastał w podartym szlafroku. Ten gdy go zobaczył zaczął martwic się o jego zdrowie. Wypytywał czy dobrze się czuje i czy ma z czego żyć. Raskolnikow zaczął żałować, że zjawił się u niego. Chciał wyjść, ale gospodarz zatrzymał go, proponując pracę. Dogadał się on z pewnym księgarzem i tłumaczył dla niego teksty. Brał sześć rubli za arkusz, trzy jako zaliczka, resztę po skończeniu wszystkiego. Raskolnikow mógłby mu w tym pomóc i nieźle zarobić. Początkowo zgodził się on na to bez słowa biorąc jeden arkusz i pieniądze. Zaraz jednak wrócił i oddał wszystko. Nic od nikogo nie potrzebował. Sam sobie poradzi. Wybiegł na ulicę idąc w amoku, nie bardzo wiedząc co się z nim dzieje. Oprzytomniał dopiero gdy jakiś woźnica potraktował go batem. Szedł bowiem środkiem ulicy. Rozzłościło go to bardzo, ale jednocześnie przywróciło świadomość. Był na moście, z którego oglądał panoramę miasta. Jeszcze jako student często się tu zatrzymywał. Jakaś kobieta wcisnęła mu do ręki pieniądze, myśląc że jest żebrakiem. Cisnął je do rzeki i znowu ruszył do siebie. Nie pamiętał jak dotarł do swojej izdebki. Tam szybko rozebrał się i rzucił na wyrko. Szarpały nim dreszcze. Obudził się gdy było już ciemno. Z klatki schodowej dochodziły krzyki i lamenty bitej gospodyni domu. W oprawcy rozpoznał Ilię Pietrowicza, zastępcę naczelnika komisariatu. Długo znęcał się on nad kobietą, tłukąc jej głową o schody i krzycząc coś. Gdy wszystko ucichło zjawiła się Nasazja, przynosząc mu coś do zjedzenia. Na jego pytanie o całe zajście odpowiedziała, że nic takiego nie miało miejsca. Przyglądała mu się chwilę uważnie i stwierdziła, że to krew się w nim burzy. Raskolnikow wypił trochę wody i zapadł w niepamięć.
Zbrodnia i kara – Część II – Rozdział III
Raskolnikow nie stracił całkiem świadomości. Cały czas, będąc w malignie, wydawało mu się, że znajduje się wokół niego mnóstwo ludzi. Niektórych poznawał, jak Nastię, a niektórych nie. Wprawiało go to w ogromne zdenerwowanie. W końcu jednak gorączka opuściła go i ocknął się z otępienia. Był ranek. W jego izdebce, tak jak mu się zdawało podczas choroby, było kilka osób. Nastazja oraz jakiś jegomość. Przez uchylone drzwi zaglądała gospodyni, która zniknęła zaraz po tym jak się ocknął. Po chwili do izby wszedł Razumichin. Nastazja poinformowała go, że chory właśnie się ocknął. Przyjaciel Rodii zapytał się gościa kim jest. Ten odpowiedział, że jest kancelistą w kantorze wymiany pieniędzy, a jest tutaj ponieważ matka Raskolnikowa przysłała mu pieniądze. Trzydzieści rubli. Razumichin jeszcze kilka razy przerywał kanceliście załatwienie swojej sprawy, opowiadając choremu jak to się nim opiekował, jak sprowadził Zosimowa, który zbadał go dokładnie. Stwierdził on, że cała choroba to wytwór umysłu, jakaś nerwowa anomalia. W końcu kancelista mógł przekazać pieniądze, uzyskując podpis Raskolnikowa i odejść. Raskolnikow zauważył, że wszyscy opiekują się nim starannie. Gdy zechciał coś zjeść zaraz znalazła się dla niego zupa, herbata i piwo. Razumichin karmił go starannie, sam również się pożywiając. Choć Rodia czuł, że jest na siłach sam się obsłużyć, a nawet wstać z łóżka, nie zdradzał tego. Bacznie słuchał i obserwował wszystko co się działo wokół. Jego kolega w trakcie jedzenia opowiadał skąd się tu wziął. Zdenerwował się, gdy Raskolnikow wpadł do niego i zaraz uciekł. Postanowił go znaleźć. Długo chodził, aż w końcu trafił na komisariat. Tam wszystko o nim wiedzieli i zaraz skierowali go w odpowiednie miejsce. Gdy tu dotarł najpierw chciał wszystkich obsztorcować. Ale zaraz znalazł wspólny jeżyk z Paszeńką, jego gospodynią. Nie jest ona wcale taka zła, tylko Rodia nie umiał się z nią dogadać. Oddała ona weksel, który nieopatrznie jej wystawił, jakiemuś Czabarowowi. Ten nie namyślając się chciał go wyegzekwować. Stąd wezwanie na komisariat. Ale udało się załatwić sprawę. Za dziesięć rubelków oddał on go i teraz leży tu oto przed Raskolnikowem przedarty. Faktycznie, chory zobaczył go na stole, leżącego obok pieniędzy. Raskolnikow spytał przyjaciela czy to on był osobą, której nie mógł rozpoznać w gorączce. Ten odpowiedział, że tak. Ta niemożność denerwowała chorego, a już najbardziej, gdy któregoś razu Razumichin zjawił się tu razem z Zamiotowem, kancelistą z komisariatu. Ta wiadomość zaniepokoiła bardzo chorego. Ale kolega uspokoił go. Zaprzyjaźnił się on z nim i tyle opowiadał mu o Rodii, że ten zapragnął go poznać bliżej. Nie było się czego denerwować. Raskolnikow spytał go czy mówił coś przez sen. Okazało się, że cały czas. Musieli szukać jego śmierdzącej skarpetki, z którą później spał nie wypuszczając jej z ręki. Zapewne jeszcze do tej pory walała się ona gdzieś pod kołdrą. Mówił też o kolczykach, łańcuszkach, Wyspie Krestowskiej, o jakimś stróżu, oraz oczywiście o Nikołaju Fomiczu i Ilii Pietrowiczu. Wspominał on również o jakichś nitkach i strzępkach od pantalonów. Razumichin skończył opowiadać i oświadczył, że zabiera dziesięć rubli i wykorzysta je z korzyścią dla chorego. Zniknął za drzwiami a za nim wymknęła się Nastazja, w widoczny sposób nim oczarowana. Raskolnikow zerwał się z łóżka planując ucieczkę. Był przekonany, że wiedzą oni o wszystkim i gdy tylko poczuje się lepiej zamkną go. Pomyślał, że najlepiej będzie gdy wyjedzie do Ameryki. Tam na pewno go nie znajdą. Przestał jednak o tym rozmyślać, gdy zobaczył butelkę piwa stojącą na stolikuł. Nalał sobie płynu do szklanicy i wypił duszkiem. Po chwili zaczęło ono działać. Siły opuściły go. Położył się na swoim łóżku i zasnął. Obudził się dopiero wieczorem. W drzwiach stał Razumichin, który zaraz zaczął pokazywać mu na co spożytkował dziesięć rubli. Kupił mu ubranie. Razem z Nastazją opornego chorego przebrali w nową bieliznę. Oprócz niej Raskolnikow miał teraz nowe buty, pantalony, kaszkiet i kamizelkę. Nowe dla niego choć używane. Po chwili w izdebce pojawił się Zosimow, na którego widok ucieszył się Razumichin.
Zbrodnia i kara – Część II – Rozdział IV
Zosimow był tęgim i nienagannie ubranym mężczyzną. Razumichin ucieszył się na jego widok. Od razu przekazał informację, że chory odzyskał świadomość i czuje się lepiej. Doktor stwierdził, że teraz jego stan będzie się już tylko poprawiał. Należy mu dawać jeść i pić, choć bez przesady. Ciężkie potrawy, takie jak grzyby czy wołowina należy jeszcze odstawić. Razumichin zaproponował, że weźmie go jutro na przechadzkę, albo jeszcze lepiej do swojego nowego mieszkania, gdzie urządza zasiedliny. Zapraszał również Zosimowa, który obiecał że przyjdzie, ale nieco później. Wypytywał się kogo będzie tam mógł zastać. Razumichin wymieniał spodziewanych gości, a gdy doszedł do Zamiotowa, jego rozmówca spochmurniał. Zosimow nie miał o nim dobrego zdania. Według niego brał on łapówki. Razumichin na to odpowiedział, że na każdego człowieka można by coś znaleźć gdyby się mu dobrze przyjrzeć. Na obronę swojego znajomego powiedział, że razem z nim podjęli się obrony niejakiego Mikołaja, malarza, który wraz z kolegą malował mieszkanie w kamienicy, w której zabito tą starą lichwiarkę. Nastazja, która stała cały czas oparta o ścianę i przysłuchiwała się rozmowie wtrąciła, że Lizwietę też zabili. Raskolnikow dotąd spokojnie leżący na łóżku, gdy usłyszał jej słowa, zerwał się i wyszeptał tylko słowo ?Lizwietę?. Zaraz odwrócił się do ściany i zaczął wpatrywać w narysowany na tapecie kwiatek. Rozmówcy zaś kontynuowali rozmowę. Otóż na komisariacie zjawił się niejaki Duszkin, przynosząc futeralik z kolczykami. Powiedział, że zastawił go u niego Mikołaj, który później przez trzy dni pił. Od razu stał się podejrzanym. To podejrzenie spotęgował jeszcze ucieczką i próbą samobójstwa, które zostało udaremnione. Gdy trafił na komisariat stwierdził, że pudełeczko z kolczykami znalazł na ulicy, a o morderstwie dowiedział się trzy dni po nim, jak wrócił do piwiarni Duszkina (skąd później uciekał). W trakcie jednak przesłuchiwania zmienił zeznanie i przyznał się, że pudełko to znalazł w mieszkaniu, które malowali. Nie umiał wyjaśnić skąd się tam wzięło. W dniu kiedy dokonano morderstwa malował to mieszkanie z Mitrijem, jego kolegą. W pewnym momencie ten ostatni maznął go pędzlem po twarzy i zaczął uciekać. Mikołaj dopadł go na podwórzu i zaczęli się okładać i tarzać po ziemi, śmiejąc i dowcipkując. Widziało to przynajmniej osiem osób. Później wybiegli na ulicę. Razumichin był pewny, że oskarżony nie mógł dokonać tej zbrodni. Nie zachowywałby się w ten sposób. Nie był tego pewny Zosimow. Wszak poszlaki dość mocno wskazywały na niego, a wcześniej już został przyłapany na kłamstwie. Według Razumichina sprawa wyglądała następująco. Zabójca był w mieszkaniu gdy przyszli tam Koch i Pistriakow. Niestety obaj odeszli od drzwi, szukając stróża. To wykorzystał będący w mieszkaniu osobnik. Zbiegł z góry, gdyż nie miał innego wyjścia. Wykorzystał puste i otwarte mieszkanie aby się w nim ukryć i tam zgubił pudełeczko. Gdy wszyscy poszli na górę opuścił budynek i zniknął. Dla Zasimowa podejrzane było to, że wszystko tak ładnie się ułożyło w opowieści jego rozmówcy. Dalszą dyskusję przerwało pojawienie się obcego, który niespodziewanie stanął w drzwiach.
Zbrodnia i kara – Część II – Rozdział V
Osobą, która się pojawiła, był Piotr Pietrowicz Łużyn. Przez dłuższą chwilę stał przyglądając się wszystkiemu. Na jego twarzy malowała się niechęć, jeśli nie obrzydzenie. Niezręczną ciszę przerwał Razumichin, który zaprosił przybyłego do środka i zapytał z czym przychodzi. Łużyn powiedział, że poszukuje Raskolnikowa. Ten leżąc na łóżku początkowo nie odzywał się. Na jego twarzy również malowała się niechęć. W końcu odezwał się mówiąc, że to on jest tym kogo poszukuje przybyły. Przyszły szwagier chorego stwierdził, że na pewno znane są mu okoliczności, które sprowadzają go tutaj. Raskolnikow poirytowany i zły odpowiedział, że tak. Po czym zaczął się w niego bezceremonialnie wpatrywać. Widać było, że ma on na sobie nowe ubranie, którym zapewne zaimponować chciał swojej narzeczonej. Gdy Raskolnikow obejrzał go sobie dokładnie, ponownie położył się na poduszce i ze złośliwym uśmiechem na ustach zaczął wpatrywać się w sufit. Łużyn natomiast zaczął opowiadać o tym czym się zajmuje obecnie, oraz o tym, że siostra i matka Rodii powinna się tu zjawić lada godzina. Miał już dla nich upatrzone lokum w domu Bakalejewa. Razumichin nie miał najlepszego zdania o tym przybytku. Piotr Pietrowicz tłumaczył się, że nie zna tutejszych okolic. Sam przebywa w Petersburgu od kilku dni. Zatrzymał się u niejakiego Lebiezatnikowa, bardzo miłego młodzieńca. Zaczął też zaraz opowiadać o dzisiejszej młodzieży i wyłuszczać swoje zdanie na ten temat. Przeszedł nawet do tematu miłości bliźniego, ale tu Razumichin, który wcześniej podjął z nim rozmowę, przerwał mu mówiąc, że dość ma słuchania takich frazesów. Odwrócił się do Zosimowa i wrócił do przerwanej wcześniej rozmowy. Mówił o tym, że przesłuchiwani są zastawcy, których nazwiska znają na komisariacie, ponieważ znajdowały się na zastawionych rzeczach, niektórych znał Koch, a część sama zgłosiła się zaniepokojona całą sprawą. Do rozmowy znowu wtrącił się wychodzący Łużyn, który twierdził, że zbrodni takiej dokonać mógł ktoś z wyższych sfer. Wiele było na to ostatnio przykładów. Nikt nie chciał go już jednak słuchać. Raskolnikowa zainteresował się bardzo tym co mówił jego kolega student, co zdziwiło nawet nieco rozmówców. Według Zosimowa sprawcą był ktoś doświadczony. Razumichin miał odmienne zdanie. To był amator, który pierwszy raz zrobił coś takiego, a w wywinięciu się pomógł mu przypadek. Sprawca napchał sobie kieszenie przedmiotami wartymi najwyżej kilkadziesiąt rubli, gdy tymczasem w szufladzie kredensu leżało kilka tysięcy rubli w złocie. To nie świadczyło o tym, że był to osobnik doświadczony w tym fachu. Łużyn znowu wtrącił swoje zdanie, mówiąc że to morderstwo interesuje go w szerszym aspekcie, jako pewna tendencja, którą można zaobserwować. Tu przerwał mu zdenerwowany Raskolnikow, który skierował rozmowę na temat jego ożenku. Zarzucił mu, że chce ożenić się z jego siostrą bo jest biedna i będzie mógł ją łatwo kontrolować. Doszło między nimi do kłótni, ponieważ Łużyn oskarżył matkę młodzieńca o to, że rozsiewa takie pomówienia. Tego Raskolnikow nie wytrzymał i kazał się wszystkim wynosić. Zosimow natychmiast wstał i kazał im zrobić to co nakazał im chory. Na korytarzu stwierdził do Razumichina, że ich pacjent ma poważny problem psychiczny. Zauważyli również jego duże zainteresowanie zbrodnią, o której rozmawiali.
[metaslider id=1923]
Zbrodnia i kara – Część II – Rozdział VI
Gdy został sam natychmiast wstał z łóżka i zaczął się ubierać w przyniesione przez Razumichina rzeczy. Niepostrzeżenie wyszedł na ulicę z stanowczym zamiarem zakończenia wszystkiego. Nie wiedział jednak co ma zakończyć. Ruszył przed siebie. Doszedł do Placu Siennego oglądając wszystko wokoło i interesując się wszystkimi ludźmi. Zaczepiał ich, starając się nawiązać rozmowę. Był w takim stanie, że chciałby rozmawiać z każdym. Zagadywał prostytutki, chłopców stojących w bramach i zwykłych przechodniów. Dotarł w końcu do Pałacu Kryształowego, restauracji o której wspominał Razumichin. Kazał sobie podać herbatę oraz gazety z pięciu dni. Zabrał się do czytania, szukając wszelkich informacji na temat zabójstwa staruchy. Po pewnym czasie dosiadł się do niego Zamiotow. Raskolnikow zaczął z nim prowokacyjną rozmowę. Wyjawił mu o czym czytał w gazetach. To nie wydało się jego rozmówcy dziwnym. Szydził z niego i drwił, ale i to nie odstraszyło lekko podpitego natręta. Zaczęli rozmawiać o przestępstwach i o tym jak poszukują oni sprawców. Raskolnikow popisywał się. Opowiadał w jaki sposób postępowałby gdyby jakieś popełnił. Śmiał się z nich i znowu szydził. Mówił, że nigdy nie znajdą zabójcy lichwiarki. Zamiotow twierdził, że wszyscy przestępcy postępują tak samo. Dokonują zbrodni, a później szastają pieniędzmi i łapią ich oni w szynkach. Teraz będzie tak samo. Rodia stwierdził, że raczej nie. Na pytanie Zamiotowa dlaczego, odpowiedział pytając, co by zrobił gdyby dowiedział się, że to on zabił staruchę i Lizawietę. Na chwilę zapanowało milczenie, a Zamiotow bez ruchu wpatrywał się w niego. Po cichu wyszeptał słowa „czy to możliwe„?. Raskolnikow znowu zaczął z niego szydzić, śmiejąc się że uwierzył on w jego słowa. Zamiotow zaś stanowczo zaprzeczał. Rodia mówił dalej, że gdyby to on był sprawcą zachowałby się inaczej niż wszyscy. Przez rok albo i dwa lata nie wydawałby zrabowanych pieniędzy. Po zabójstwie znalazłby jakiś zaułek, wcześniej upatrzony, w nim jakiś duży kamień i pod nim schowałby cały łup. Po tym wszystkim Raskolnikow wstał, rzucił kelnerowi pieniądze i ruszył do wyjścia. Zamiotow siedział nadal na swoim miejscu zastanawiając się jakimi są oni idiotami. A już największym Ilia Pietrowicz.
Raskolnikow tymczasem zderzył się w drzwiach z Razumichinem, który właśnie go szukał. Zaczęli się sprzeczać a Rodia kazał mu się wynosić i zostawić go w końcu w spokoju. Ten jednak nie dał się zbić z tropu i powiedział, żeby przyszedł do niego wieczorem. Na nowym mieszkaniu urządza on małą imprezę. Rodia stwierdził, że na pewno nie przyjdzie i odszedł. Dotarł na most nad kanałem. Myślał o tym, żeby się z niego rzucić. Ubiegła go jednak jakaś kobieta, która zrobiła to wcześniej. Jej widok i widok tego jak ją wyławiają i ratują spowodował, że zmienił zdanie. To nie było dla niego. Postanowił iść na komisariat. Jednak nogi zaprowadziły go w całkiem inne miejsce. Nie wiedzieć kiedy znalazł się przed kamienicą, w której dokonał zbrodni. Szybko wszedł do mieszkania lichwiarki, które właśnie odnawiane było przez dwóch robotników. Zaczęli się wypytywać kim jest i czego chce. Ponieważ zachowywał się dziwnie, kazali mu iść do stróża, sami również tam schodząc. Raskolnikow cały czas mówił o tym, żeby poszli z nim na komisariat. Nie spodobało się to jednemu ze stróżów, który złapał go za kark i wypchnął na ulicę. Gdy się tam znalazł ruszył znowu w stronę komisariatu, ale jego uwagę przykuło jakieś zbiegowisko ludzi. Ruszył w tamtą stronę, będąc pewny że tam nastąpi kres wszystkiego.
Zbrodnia i kara – Część II – Rozdział VII
Gdy dotarł do zbiegowiska zobaczył, że jego przyczyną jest wypadek. Ofiarą był Marmieładow, jego niedawny towarzysz z szynku. Po pijanemu dostał się on pod koła powozu i teraz leżał nieprzytomny na bruku. Żył jeszcze, choć był w ciężkim stanie. Raskolnikow, gdy przepchał się przez tłum i dotarł do poszkodowanego, zaczął krzyczeć, że go zna. Prosił, żeby zanieść go do domu i obiecał, że poniesie wszystkie z tym związane koszty. Kamienica Kozela, w której mieszkał Marmieładow, była tuż obok. Szybko więc zorganizowano się i po chwili orszak wraz z niesionym rannym skierował się w jej stronę.
W domu zaś jak zwykle Katarzyna Iwanowna chodziła szybkim krokiem tam i spowrotem, opowiadając swojej starszej córce, Poli, jak to dawniej dobrze sobie żyli. Tą opowieść przerwało wniesienie jej konającego męża. Razem z nim zjawił się tłum gapiów z ulicy oraz lokatorów, którzy natychmiast wyłonili się ze swoich pokoi. Katarzyna nie straciła jednak głowy. Zajęła się mężem, tłumiąc szloch a następnie przepędziła wszystkich niepotrzebnych z pokoju. Mówiła też, że w końcu jej mąż doigrał się. W końcu przyjdzie kres jej i jego męczarni. Raskolnikow tymczasem uprosił kogoś, żeby posłać po doktora. Zjawił się on dość szybko. Po zbadaniu rannego nie dawał jednak żadnych szans na przeżycie. Okazało się, że odpowiedniejszą osobą był Pop, po którego posłali jeszcze policjanci na ulicy. Wykonał on swoje czynności i chciał jakoś pocieszyć małżonkę, ale ta nie chciała go słuchać. Mówiła, że tylko nieszczęścia spotykały ją przez tego pijanicę a teraz nadchodzi ich kres. Kto jednak zajmie się teraz nimi i jak przeżyją? Bóg jej w tym na pewno nie pomorze. W pokoju zjawiła się również Sonia, po którą Katarzyna Iwanowna wysłała Polę. Stanęła w kąciku i przyglądała się wszystkiemu. Jej strój, odpowiedni na ulicę, ale wzbudzający duże zaciekawienie tutaj powodował, że słuchać musiała wielu niemiłych komentarzy. Nie zwracała na to jednak uwagi. Całą skupiła na swoim umierającym ojcu. Ten zobaczył ją w końcu. Ostatnim wysiłkiem starał się podnieść i coś powiedzieć, ale osunął się z kanapy i spadł na podłogę. Sonia skoczyła i wzięła go w ramiona. Tak skonał dymisjonowany radca tytularny Marmieładow.
Po tej scenie Raskolnikow podszedł do wdowy i powiedział, że odkąd nieboszczyk wyjawił mu historię swojego życia, stał się jego przyjacielem. Dał jej wszystkie pieniądze jakie miał i obiecał, że pomoże jak tylko będzie mógł. Wychodząc z mieszkania natknął się na Nikodema Fomicza. Poprosił go, żeby nie dręczył zbytnio biednej niewiasty. Na stwierdzenie, że cały jest poplamiony krwią odpowiedział, że tak, to prawda, cały jestem we krwi. Po czym zaczął powoli schodzić po schodach. Na ulicy dogoniła go Pola, którą wysłała za nim matka. Chciała wiedzieć kim on jest i gdzie mieszka. Na koniec rozmowy przytuliła się do niego i pocałowała w policzek. Raskolnikow poprosił ją żeby czasami pomodliła się za niego, wielkiego grzesznika. Pożegnał się i ruszył przed siebie. Gdy znalazł się na moście, tam gdzie już tego dnia widział skaczącą kobietę, powiedział do siebie, że wystarczy już urojeń, strachów i tego wszystkiego. Będzie żył. Z każdą chwilą rosła jego pewność siebie. Skierował swoje kroki wprost do Razumichina. Potrzebował go teraz. Gdy dotarł do jego mieszkania trwała tam zabawa. Gospodarz był już dobrze wypity ale postanowił odprowadzić gościa do domu. Rodia nie czół się bowiem zbyt silny. Po drodze opowiadał mu o tym, że Zosimow uważa, iż traci on zmysły, a Zamiotow, z którym rozmawiał jest zachwycony osobą Raskolnikowa. Po mistrzowsku uświadomił on mu ich głupotę. Gdy dotarli do pokoiku chorego zobaczyli w nim światło. Okazało się, że na Rodię czekają jego matka i siostra.