Syzyfowe prace – Rozdział I
4 stycznia państwo Borowiczowie odwozili swojego syna Marcinka do szkoły. Ich droga wiodła przez zaśnieżone lasy i pola, aż do wsi Owczary, gdzie znajdowała się szkoła. Ani rodzice, ani malec nie byli zachwyceni z tego powodu. Zarówno matka jak i ojciec ronili łzy, a Marcinek przestraszony zastanawiał się jak to będzie w tej szkole? Rodzice jednak wieźli go tam będąc świadomymi, że nauka będzie mu w życiu potrzebna. We wsi stanęli przed budynkiem tylko trochę większym od pozostałych chałup, a na ich spotkanie wybiegli państwo nauczyciele, Ferdynand i Marcjanna Wiechowscy. Wprowadzili ich zaraz do budynku witając uniżenie. Tam Marcinek mógł obejrzeć niewielkie pomieszczenie, w którym najważniejszym przedmiotem była dyscyplina wisząca na ścianie. Coraz bardziej docierało do niego, ze rodzice pozostawią go tutaj z tymi obcymi ludźmi. Po uzgodnieniu zapłaty w naturze czas było się rozstać. Państwo Borowiczowie zasiedli do swoich sani i ruszyli w drogę, a Marcinek przyglądał się temu trzymany za rękę przez nauczycielkę. Wzbierała w nim coraz większa rozpacz, aż w pewnej chwili wyrwał się i puścił pędem za saniami krzycząc Mamusiu! Gdy wbiegł w ciemność wpadł zaraz w zaspę i tam pochwycili go nauczyciele, prowadząc spowrotem. Pani Wiechowska zaczęła mu prawić kazania, których wysłuchiwał cierpliwie cały czas myśląc o mamie, a później nakazała kłaść się spać. Razem z nim w izbie tej spali wszyscy, łącznie z Józią, która razem z nim miała pobierać nauki w szkole. Rano czas było poznać jak ona wygląda. Po śniadaniu, porannej toalecie i ubieraniu, które przyszły chłopcu z trudem ponieważ matka pomagała mu w tych czynnościach jeszcze do tej pory, wprowadzano go do sali, w której każde miejsce wypełniały dzieci. Zajął jedno z wolnych przy Michciku, który tak się nazywał a na imię miał Piotr. Wokół nich zaczęły zbierać się pozostałe dzieci z zainteresowaniem przyglądające się nowemu uczniowi. Rozbiegły się na swoje miejsca gdy do klasy wszedł nauczyciel. Rozpoczęła się lekcja. Marcinek słuchał jak Michcik czyta po rusku i nie rozumiał z tego ani słowa. Słuchał jak inne dzieci recytują rosyjski alfabet, którego również nie rozumiał. Trwało to długo i powoli zaczęła ogarniać go senność. W końcu jednak lekcja dobiegła końca. Ostatnim aktem było zaśpiewanie pieśni religijnej. Rozpoczął nauczyciel, a reszta dzieci starała się po nim powtarzać. Jednak po chwili nad pieśnią cerkiewną zaczęła brać górę pieśń kościelna, którą większość przyzwyczajona była śpiewać. Pan Ferdynand musiał coraz bardziej przekrzykiwać chłopskie dzieci i z całym zapałem starał się im wpoić tą pierwszą.
Syzyfowe prace – Rozdział II
Po kilku miesiącach pobytu pani nauczycielowa pisała do rodziców Marcinka, że poczynił on wyraźne postępy w nauce. Faktycznie umiał on już czytać, oczywiście po rosyjsku, ale nauka tak naprawdę sprawiała mu problemy. Najgorsze były ortografia i arytmetyka. Robił po kilkadziesiąt błędów na stronie a gdy nauczyciel wykładał mu wiedzę matematyczną, czasami nic nie rozumiał. Było to powodem wyrzutów sumienia. Obiecał przecież rodzicom, że będzie się pilnie uczył. Poza nauką nie miał kompletnie rozrywek, ponieważ ze względu na wychowanie nie pozwalano mu się bawić z wiejskimi dziećmi. Raz tylko pani Wiechowska zabrała jego i Józię na spacer, ale gdy z daleka zobaczył górę przy jego rodzinnej wsi Gawronki, rozpłakał się i wycieczka ta skończyła się długim kazaniem. Monotonia dnia codziennego skończyła się gdy któregoś dnia nauczyciel przyjechał z informacją, że przyjeżdża dyrektor. Na wszystkich padł blady strach i zaczęło się pospieszne nauczanie, bardzo często wspomagane teraz dyscypliną. Przez kilka dni przygotowywano się na tą wizytę, czyszcząc i sprzątając pomieszczenia oraz piekąc smakołyki. W końcu nadszedł ten dzień. Pan Wiechowski stał od rana w oknie patrząc uważnie na pola. Stamtąd bowiem miał nadejść posłaniec z Dębic od Pałyszewskiego, nauczyciela z tamtejszej szkoły. To u niego dyrektor rozpoczynał wizytację. Gdy Wiechowski musiał iść na lekcję posadził tam Borowicza z nakazem informowania go natychmiast gdy się ktoś z tej strony pojawi. Po niedługim oczekiwaniu tak się stało. Wtedy nauczycielowi pozostała już tylko modlitwa. Po około dwóch godzinach pojawił się w końcu naczelnik. Zniknął zaraz w szkole z nauczycielem i długo egzaminował dzieci. Na początku wszystko szło dobrze. Michcik dał popis czytania i mówienia po rosyjsku, ale później było coraz gorzej. Okazało się że reszta po rosyjsku czytać nie umie, natomiast po polsku większość. A gdy uczniowie przyznali się, że wielu z nich polskie litery pokazał sam nauczyciel, przed Wiechowskim stanęła wizja dymisji. Wizytator był bardzo wzburzony i oświadczył że dość już widział. Nie dał się namówić na wejście do izb pana Ferdynanda i oświadczył, że dłużej tu nie zostanie. Zarzucił szybko futro i wyszedł. Wiechowski odesłał dzieci a sam rzucił się na stół targany spazmami płaczu. Później zaczął pić piwo przygotowane dla dyrektora ale gdy był już przy piątej butelce rozległo się pukanie. W drzwiach stanął wizytator i zaczął przepraszać za swoje poprzednie słowa. Obiecał mu podwyżkę i pozdrawiając odjechał. Nauczyciel zdumiony nie wiedział co ma o tym myśleć. Wszystko wytłumaczyła mu dopiero żona. Otóż baby ze wsi przyszły złożyć na niego skargę. Żaliły się że naucza tylko po rusku i każe dzieciom codziennie śpiewać jakieś pieśni w tym języku a po polsku nic ich nie nauczy. To tak odmieniło dyrektora. Teraz dopiero pan Ferdynand zaczął spijać wszystko co w domu było. Skończyło się że wylądował nieprzytomny na podłodze. Dyrektor Jaczmieniew tymczasem jechał do swojej siedziby i rozczulał się nad sobą, wspominając lata młodości gdy podróżował po Europie, a w szczególności Szwajcarii, gdzie poznawał nowoczesne metody nauczania. Doszedł do wniosku, że najpierw należy wykorzenić z tutejszego narodu przyzwyczajenia, a to może tylko przynieść wzmożona rusyfikacja.
Syzyfowe prace – film w reżyserii Pawła Komorowskiego
Syzyfowe prace – Rozdział III
W gimnazjum klasycznym w Klerykowie zebrał się tłum. Był też tam Marcinek z matką, a całe zgromadzenie dotyczyło przyjęć do tej szkoły. Marcinek też był kandydatem. Pani Borowiczowa była zdenerwowana, ponieważ do tej pory jej syn nie zdawał żadnego egzaminu i nie wiadomo było kiedy to nastąpić może. W takiej samej sytuacji byli pozostali, stąd wzbierający co chwilę szmer przyciszonych rozmów. Nauczyciele nie zwracali na nich uwagi i niczego nie można się było od nich dowiedzieć. Marcinek przyglądał się starszym gimnazjalistom, tłukącym się między sobą i nawet był przez nich zaczepiany, ale z opresji wyratowała go mama. Zachęciła ona woźnego do poradzenia jej jak czegokolwiek się dowiedzieć, wsuwając mu do ręki monetę. Ten ocknął się ze swojej drzemki i powiedział, że musi poczekać aż wszyscy nauczyciele wyjdą z kancelarii i zapytać sekretarza. To jedyny sposób. Wiadomość ta szybko rozeszła się wśród czekających. Ale zanim ostatni nauczyciel wyszedł stamtąd minęło sporo czasu. Gdy to się stało kilka osób, a z nimi mama Marcinka, weszły do kancelarii. Jeden szlachcic, który już ósmy dzień był poza folwarkiem, zapytał o termin egzaminu, ale sekretarz odpowiedział że nic nie wie. Zapewne stanie się to w tym tygodniu. Wszyscy byli niepocieszeni, ale nic nie mogli poradzić. Pani Borowiczowa z synem wrócili do hotelu i tam się zamknęli oczekując na jakieś wiadomości. Monotonię oczekiwania przerwało pojawienie się Żyda kupca, który początkowo chciał rozmawiać o interesach, ale gdy pani Borowiczowa nie była tym zainteresowana, zmienił temat na Marcinka i na jego przyjęcie do gimnazjum. Jego brat dwa lata temu też wysyłał syna do gimnazjum i znalazł sposób jak sprawić aby został przyjęty. Otóż korepetycje dawał mu pan Majewski, ten sam który egzaminuje kandydatów. Syn brata zdał wyśmienicie i został przyjęty. Uszczęśliwiona matka wysłał zaraz przybyłego aby dowiedział się ile to kosztuje i czy jest teraz taka możliwość, zachęcając go rublem. Ten przyjął pieniądze i obiecał, że niedługo będzie spowrotem. Gdy wrócił okazało się, że całe przedsięwzięcie kosztuje dwadzieścia pięć rubli. Nie było się nad czym zastanawiać. Odprawiła szybko natrętnego kupca, który znowu chciał rozmawiać o interesach i pchnęła konie do męża, żeby pożyczył u bankierów tą kwotę. Jej syn musiał się uczyć. Po obiedzie w restauracji udała się z synem pod wskazany adres. Nie zastała tam profesora, ale zjawił się on po jakiejś godzinie. Komplementując go pani Borowiczowa skłoniła nauczyciela do tego aby zechciał przygotować jeszcze Marcinka do egzaminów. Kosztowało ja to dwadzieścia cztery ruble. Marcinek codziennie przychodzić miał punktualnie o piątej.
Syzyfowe prace – Rozdział IV
Już po trzech lekcjach u pana Majewskiego odbył się egzamin z języka rosyjskiego. Składał się on z kilku części, po których odpadała pewna ilość kandydatów. Marcinek był wśród tych, którzy zostali do końca. Oznaczało to, że zostanie przyjęty. Matka była bardzo szczęśliwa, w przeciwieństwie do wielu rodziców ją otaczających. W tej chwili uwielbiała profesora, który przygotowywał jej syna. Dziwnym zbiegiem okoliczności uczniami najlepiej zdającymi byli ci, którzy brali u niego korepetycje. Odbyły się jeszcze egzaminy z religii i arytmetyki, ale była to tylko formalność. Po nich pani Borowiczowa mogła usłyszeć nazwisko swojego syna wyczytane z listy dzieci przyjętych do gimnazjum. Rozradowanej pozostało już tylko umieścić syna na odpowiedniej stancji. Taką prowadziła jej stara znajoma na Wygwizdowie. Przezywano ją Stara Przepiórzyca, a prawdziwym nazwiskiem było Przepiórkowska. Mieszkała ona razem z synem i dwoma córkami, starymi wdowami. Ucieszyła się bardzo na widok swojej dawnej sąsiadki, mieszkała bowiem kiedyś w okolicy Gawronek, a gdy dowiedziała się, że Marcinek zostanie u niej na stancji radość jeszcze wzrosła. Cieszył się również jej syn Karol, ponieważ oszczędzało mu to fatygi uganiania się po zajazdach i kaptowania rodziców przyszłych gimnazjalistów. Będąc z natury nieśmiały i małomówny cierpiał katusze wykonując to zadanie. Panie ustaliły warunki i dokonały oględzin stancji. Marcinek trochę przestraszony patrzył na pokój, w którym miał zamieszkać, ale nie odzywał się ani słowem. Niedługo potem zjawili się też znajomi stale odwiedzający to miejsce, radca Grzebicki i Somonowicz. Widok Marcinka i informacja, że został on właśnie przyjęty do gimnazjum natchnęła ich do zażartej dyskusji na temat potrzeby kształcenia i czasów przeszłych. Dawniej przed awanturami, które wszczynali tacy właśnie niby wyedukowani, nikt nie zabraniał używania języka polskiego i polskich znaków. Dopiero wystąpienia przeciw władzy spowodowały tą zmianę, tak że teraz dzieci uczyć się musza gramatyki polskiej po rosyjsku.
Pani Borowiczowa już na początku przestała się uważnie przysłuchiwać tym rozważaniom politycznym. Jej myśli odbiegły gdzieś daleko i zaczęła się zastanawiać nad przyszłością jej syna, który właśnie wkraczał na nieznaną drogę.
[metaslider id=1923]
Syzyfowe prace – Rozdział V
Marcinek wkuwał całymi dniami, powtarzając zadane maksymy na stosie belek znajdującym się w ogrodzie. Nie sprawiała mu trudności religia i tam właśnie sam się jej uczył. Arytmetyka i rosyjski na razie były dla niego czarną magią. Tego uczył się przy korepetytorze, który objaśniał mu wszystko zachowując poprawny akcent. Korepetytorem był Wiktor Alfons Pigwański, osobnik bardzo zdolny ale skupiony na poezji. Pisał mnóstwo wierszy, w których opiewał swoją śmierć lub jakieś nieznane niewiasty. Nieraz stare panny Przepiórkowskie dopadały tych jego wierszy i naśmiewały się z nich w niebogłosy. Na stancji znajdowali się jeszcze bracia Daleszowscy, z których najstarszy, uczeń czwartej klasy, w ogóle ignorował Marcinka, a młodsi drugoklasiści naśmiewali się z niego niemiłosiernie. Był jeszcze Szwarc, z którym zawiązał on jakby koalicję przeciw Daleszowszczyźnie, ale i ten nie szczędził mu różnych docinków i nieraz Marcin pięściami i obcasami musiał bronić swojej racji. W szkole jego wstępna klasa znajdowała się na parterze wraz z innymi młodszymi klasami i było tu zawsze głośno i gwarno. Przeciwieństwem było górne piętro, przezywane cukiernią nie wiedzieć czemu, gdzie swoje klasy miały starsi uczniowie, z pogardą spoglądający na dół. W czasie długiej, trwającej pół godziny przerwy, cały dół wypadał na podwórze, gdzie odbywała się wojna kasztanowa. Nie było litości. Świstały one wtedy zbierając obfite żniwo sińców, guzów i innych ran. Nie ustrzegł się ich i Marcinek, a po jednym postrzale w żebra nie mógł leżeć na prawym boku przez dwa tygodnie. Po jednej z takich batalii siedział wyczerpany przy niejakim Gumowiczu. Był to trochę otyły dzieciak, który zawsze wiedział co jest zadane i jakie są lekcje, ale jego sposób bycia i nerwowość powodowała, że stawał się pośmiewiskiem klasy, a co gorsza także nauczycieli. Dostawał przeważnie pałę, a później lanie w domu. Tym razem było podobnie i Marcin nabijał się z niego jak wszyscy. Ale gdy zobaczył łzę, która pojawiła się na rzęsach chłopca przestał, a w duszy jego po raz pierwszy pojawiło się współczucie.
Syzyfowe prace – Rozdział VI
Na Zielone Świątki pani Borowiczowa, będąc w mieście, wyjednała dla Marcinka urlop. Jechali teraz razem w bryczce podziwiając wspaniałą i miłą dla duszy okolicę. Jędrek służący za fornala opowiadał jak to klacz gniadą skradziono i jak sama oswobodziwszy się wróciła, sprawiając wszystkim wielką radość a Marcinek tulił się do matki, mówiąc jak to dobrze że po niego przyjechała. Gdy byli już przed Gawronkami wyskoczył z bryczki wyrwał pęk kwiatów z kapliczki stojącej przy drodze i rzucił je matce na kolana, okazując swoją miłość. Pani Borowiczowa stwierdziła z pewnością w głosie, że będzie on zawsze kochał swoją matkę.
Syzyfowe prace – Rozdział VII
W lecie zmarła pani Borowiczowa. Marcinek nie odczuł tego tak jak by się mogło zdawać. Na pogrzebie wprawdzie chciał rzucać się za trumną, ale robił to ponieważ słyszał, że tak wypada. W pierwszej klasie nie był już tak pilnym uczniem. Do świąt jeszcze jakoś mu szło, ale później opuścił się w nauce całkowicie. Ojciec zajęty gospodarstwem, tylko czasami interesował się synem i tym czy nie ma dwój. Reszta go nie interesowała. W tym czasie skumał się z niejakim Wilczkiem, drugoroczniakiem i największym łobuzem w klasie. Teraz za punkt honoru uważał różne sztuczki, ściąganie i tym podobne sprawki, zamiast rzetelnej nauki. Któregoś dnia wymknął się z nim z kościoła, gdzie cała klasa była na nabożeństwie na cześć cara i wałęsał po ulicach i okolicach miasta. Zmarzł przy tym bardzo i postanowił wracać. Nie spodobało się to jego koledze, który obrzucił go wyzwiskami. Marcin wrócił do kościoła i zaczął powoli skradać się na chór. Dźwięk organów zagłuszał jego kroki i był pewien, że dotrze tam bez przeszkód. Przeraził się jednak gdy przed drzwiami zauważył modlącego się księdza Wargulskiego. Był on postrachem całej szkoły. Drżąc na całym ciele schował się we wnęce. Gdy chór zaczął śpiewać hymn państwowy na dole dał się słyszeć trzask i po schodach zaczął wbiegać inspektor. Natknął się na księdza, z którym doszło do kłótni. Inspektor bowiem zły był, że hymn śpiewany jest po polsku, a ksiądz odpowiadał, że w jego kościele inaczej nie będzie. Skończyło się na tym że ksiądz, nad wyraz silny, złapał inspektora za kołnierz i zniósł go na dół, wyrzucając za drzwi. Marcinek zadowolony i mało nie parskający śmiechem ruszył za nimi. Gdy ksiądz odwrócił się, żeby wrócić na górę, spostrzegł go. Borowicz skłamał, że musiał zejść z góry i wyjść na dwór a na pytanie księdza czy widział całe zajście, odpowiedział że tak. Przyrzekł jednak, że nikomu nie piśnie ani słówka.
Syzyfowe prace – Rozdział VIII
Gospodarzem klasy był profesor Leim, spolszczony Niemiec, niegdyś szanowany i jeden z najlepszych nauczycieli w szkole. Odkąd jednak nastało gimnazjum rosyjskie został zepchnięty do pierwszych klas. Był on obiektem drwin i naśmiewania ze strony uczniów i innych mieszkańców miasta, a to z powodu sposobu ubierania się w dni galowe. Nosił na głowie starożytny pierog, czyli rodzaj nakrycia głowy, który wywoływał ogólny śmiech. Był jednak surowym nauczycielem i karał za najdrobniejsze wykroczenia. Nie znosił hałasu na lekcjach i zazwyczaj było u niego cicho. Utrzymywać porządek pomagał mu dyżurny, który miał za zadanie donosić o każdym przewinieniu. Któregoś dnia dyżurny doniósł na Borowicza, który według niego cały czas gada po polsku i się bije. Karą była koza przez dwie godziny. Przeciwieństwem Leima był Iłarion Stiepanowicz Ozierskij. Na jego lekcjach panował ogólny wrzask i nikt nie słuchał tego co on mówi. Najważniejszym zajęciem uczniów było wymyślanie nowych sposobów dokuczenia mu. Im starsza klasa tym gorzej. Na lekcje trzeciej wchodził Iłarion blady i przestraszony, długo sprawdzając gdzie może być zastawiona pułapka. Wpadał w nie jednak często będąc osobą bardzo roztargnioną. Innym nauczycielem był pan Sztetter. Który z racji tego że wykładał język polski nie cieszył się poważaniem. Uczniowie czuli, że jest to przedmiot nie chciany przez nikogo i sami mieli do niego takie same podejście. W zimie nudzili się i ziewali, a w lecie nagminnie uciekali, woląc grać w piłkę. Nauczyciel, wiecznie przestraszony że straci swoją posadę, nie reagował na to, udając że tego nie dostrzega. Nadmiar poważania miał natomiast pan Nogacki, nauczyciel arytmetyki. Żaden uczeń nie wiedział co on myśli, a już nikomu do głowy nie przychodziło, że może coś czuć. Był surowy ale sprawiedliwy i uważał się za dobrego Polaka, chociaż jeżeli by się go ktoś zapytał ile jest pięć razy osiem usłyszałby, że sorok.
Syzyfowe prace – Rozdział IX
Do trzeciej klasy Marcinek stale mieszkał na stancji u pani Przepiórkowskiej. Będąc już w tej właśnie klasie pensjonariusze znaleźli sobie wspólne zajęcie. Było nim strzelanie ze starego pistoletu, który przywiózł Szwarc. Składali się na zakup prochu i innych potrzebnych do tego rzeczy. Ze względu na wkład finansowy bracia Daleszowscy strzelali codziennie po jednym razie a Marcin i Szwarc na przemian. Pewnej jednak niedzieli nakrył ich żandarm. Daleszowscy nie namyślając się dali nogę a dwaj trzecioklasiści dali się złapać. Zaprowadzono ich do szkoły, gdzie jedną z klas zamieniono na więzienie i gdzie szykowali się oni na najgorsze. W mieście za to rozniosła się plotka, że na przedmieściach złapano uzbrojony oddział konspiratorów. Marcinek całą noc nie zmrużył oka i był bardzo przejęty. Szwarc natomiast wyspał się na ławce, zjadł wszystko co przyniósł im woźny Pazur i zdawał się nic sobie nie robić z całego zajścia. Rano zaprowadzono ich do dyrektora. Tam Szwarc wyparł się wszystkiego, natomiast Borowicz uważając taką taktykę za beznadziejną, przyznał się że strzelał z pistoletu, ale bez prochu. Wywołało to salwy śmiechu zebranej komisji, po których uczniowie wrócili do swojej kozy. W akcie wielkiej łaski nie wyrzucono ich ze szkoły a efektem całego zajścia było to że Marcinek stał się bardzo religijny. Odtąd codziennie rano modlił się w kościele i od tej chwili z modlitwą wiązał wszystko co się działo wokół niego.
Syzyfowe prace – Rozdział X
Wakacje pomiędzy czwartą a piątą klasą Marcinek spędzał jak zwykle w Gawronkach. Całe gospodarstwo popadało w ruinę od czasu śmierci matki. Sam dom i jego obejście nie wyglądały już tak jak dawniej. Wszystko było zaniedbane i nikt nie zajmował się poprawą tego stanu rzeczy. Trwały właśnie sianokosy, więc ojciec wysłał młodego panicza do pilnowania kosiarzy. Na odchodnym wręczył mu dubeltówkę, z uśmiechem mówiąc żeby nie wystrzelał mu wszystkich kaczek. Młodzian był uradowany i idąc wśród łąk pachnących obiecał sobie, że rzetelnie wypełni powierzone mu zadanie przez ojca. Na łąkach byli już kosiarze, z którymi przywitał się grzecznie, choć trochę nieśmiało. Rozpoznali go chwilę prowadząc pogawędkę, a następnie każdy zabrał się do swojej pracy. Marcinek ruszył na polowanie. Kaczki pojawiały się wokoło, ale gdy tylko zbliżał się do nich na odległość strzału, zrywały się z hałasem i odlatywały, lądując nieopodal. Doprowadzało to młodego myśliwca do rozpaczy a w oczach stawały łzy. W końcu kaczki odleciały na dobre zostawiając go samego. Zapomniał o kosiarzach i ruszył w miejsca dobrze sobie znane z dzieciństwa. Włóczył się tak do późnej nocy uganiając za różnego rodzaju ptactwem. Od tej pory czynił tak codziennie, czasami wracając aż o północy i tylko dalekie strzały dawały znać, że jest jeszcze w okolicy. Strzały te nie wyrządzały jednak ubytków fauny okolicznych lasów. Tak jak na początku, wszelkiego rodzaju ptaki wodziły młodego myśliwego gdzie i jak chciały. Najbardziej spodobała mu się noc i cisza jaka panowała wokół niego, gdy samotnie przemierzał ciemne pustkowia. Niekiedy natrafiał na wieś zanurzoną w zieleni lasu. Widział tam ludzi na pół dzikich, którzy rzadko byli widziani w kościele, a księża urządzali istne obławy aby zagonić ich do spowiedzi na Wielkanoc. Gawronki były w okolicy najbiedniejszą wsią, w której niektórzy, jak Lejba Koniecpolski, przez dużą część roku cierpieli głód. Mieszkały tu jednak również znane osobistości. Taką był Szymon Noga, na którego stałe baczenie mieli urzędnicy leśni i którego zawsze wyczekiwali kupcy w Klerykowie. Potrafił on wytropić i ustrzelić każdą zwierzynę. Lubił z nim przebywać Marcinek, znał go bowiem od dawna, a od kiedy zasmakował w myślistwie, spędzał z nim każdą możliwą chwilę. Stary Szymon opowiadał mu różne historie, często o powstaniu ale te nie bardzo interesowały Młodzika. Nasłuchał się od ojca o tym jak stracił w nim majątek, wysiedział się w więzieniach i doznał wielu krzywd od wodzów tej rewolucji, oraz w szkole. Wolał zdecydowanie gdy stary myśliwiec zaczynał opowieści o polowaniach. Samotne chwile najczęściej spędzał w przygotowanym przez siebie miejscu. Było ono osłonięte ze wszystkich stron gęstymi krzakami i wypatrzyć je było bardzo trudno. Tam Marcinek zbudował sobie altankę i skrytkę, w której chował swoje największe skarby, mianowicie scyzoryk, śruty, szpagaty i najważniejsze, romanse pornograficzne, namiętnie czytane przez czwartoklasistów.
Pewnego dnia Noga poinformował go, że niedługo nadejdzie odpowiednia pora na polowanie na głuszca. Młodzian z niecierpliwością czekał na tą chwilę więc gdy nadeszła, był bardzo podniecony czekającą go przygodą. Szymon obiecał, że nauczy go jak wabić te wielkie ptaki, ale musi zachować tajemnicę. Kazał mu kupić wódki i wziąć dużo jedzenia, ponieważ wyprawa będzie trwała do wieczora. Gdy zabrnęli już głęboko w las, kazał się chłopcu wysmarować wódką. Sam uczynił to samo, mówiąc że ptaki te jakoby bardzo lgną do jej zapachu. Później wyciągną zmyślną piszczałkę i zaczął z niej wydobywać dziwne dźwięki. Nic się jednak nie wydarzyło, więc ruszyli dalej. Zrobili sobie przerwę na posiłek, a niedługo potem w innym miejscu stary myśliwy kazał dmuchać w piszczałkę Marcinowi, twierdząc że słyszał ptaki i na pewno się zjawią. Borowicz dmuchał kilka godzin, aż zdrętwiała mu szczęka. Gdy zaczęło się ściemniać zniechęcony ruszył się z miejsca, zamierzając znaleźć Szymona i wracać. Nagle usłyszał dziwne dźwięki, a gdy dotarł w miejsce z którego dochodziły z fuzją gotową do strzału, ujrzał chrapiącego Nogę leżącego pod drzewem, a obok pustą flaszkę po gorzałce. Później dowiedział się, że o głuszcach nikt już od bardzo dawna nie słyszał.
Syzyfowe prace – Rozdział XI
Po wakacjach w szkole nastąpiły zmiany. Nastał nowy dyrektor, nowy inspektor i kilku nauczycieli. Wraz z nimi zaczęły się kontrole na stancjach, gdzie mianowano starszego, który miał czuwać nad młodszymi uczniami. Ci nie znali dnia ani godziny, kiedy spadnie na nich kontrola i skąd wyskoczy znienawidzony nauczyciel. Teraz odwieczna walka jaka trwała pomiędzy nauczycielami a uczniami wytrysnęła poza mury szkolne, gdzie do tej pory się odbywała i biedni studenci nie mieli już miejsca gdzie mogliby poczuć się swobodnie. Jednak taktyka nowych władz nie sprowadzała się do kontroli i bezwzględnego karania winnych. Ci, którzy zostali złapani, otrzymywali kary o wiele łagodniejsze niż mogli się spodziewać. Dyrektor Kriestoobriadnikow chciał być ojcem bardziej niż katem. Zawsze też popierani byli uczniowie w sporach z polskimi nauczycielami. Kierownictwo gimnazjum, a w szczególności jego dyrektor miało ambicje wykraczające poza jego mury. Za punkt honoru poczytano sobie odpolszczenie Polaków mieszkających nie tylko w mieście, ale i w całej okolicy. Zawsze zabraniano uczniom uczęszczania do teatru gdy grano tam sztuki po polsku, wspierano natomiast inicjatywę, która propagowała rozwój rosyjskich teatrów amatorskich. Musieli w nich, chcąc nie chcąc, uczestniczyć wszyscy urzędnicy w mieście. Gdy w końcu zawieszono w szkole afisze o najbliższym przedstawieniu zdania uczniów były podzielone. Część opowiadała się za tym, żeby pójść a w opozycji do niej byli ci, którzy twierdzili że tylko mandryl (to taka paskudna małpa) może iść na taką szopkę. Marcinek był wśród tych pierwszych, a w swoim postanowieniu utwierdził go radca Somonowicz, który twierdził że jeżeli władza łaskawym okiem na to spojrzy, to należy iść. W teatrze początkowo czuł się nieswojo, nie przyzwyczajony do słuchania języka rosyjskiego poza szkołą. W pewnym momencie zauważył, że przygląda mu się kilka osób, między innymi dyrektor szkoły i inspektor, a po chwili zjawił się Majewski, który zabrał ze sobą wszystkich uczniów Polaków i zawiódł ich do loży dyrektorskiej. Dyrektor przywitał ich a następnie przedstawił gubernatorowi. Gdy wizyta się skończyła i wrócili na swoje miejsca poczęstowano ich najprzedniejszymi słodyczami. Marcinek był kupiony. W szkole od tej pory był bardzo przychylnie traktowany przez nauczycieli, co wzbudzało zazdrość kolegów, i stał się częstym, domowym gościem inspektora Zabielskiego.
Syzyfowe prace – Rozdział XII
W pewien upalny sierpniowy dzień Jędrek Radek zmęczony drałował na piechotę do Klerykowa. Skończył właśnie progimnazjum i chciał dostać się do piątej klasy. Zmęczony zatrzymał się w karczmie przydrożnej gdzie dostał do jedzenia stare bułki a do popicia ciepłe kwaśne piwo. Szynkarka wypytywała go dokąd zmierza i kim jest, a takich pytań chłopak obawiał się najbardziej. Urodził się bowiem w rodzinie biednego fornala w czworakach dworskich i obawiał się, że jeżeli baba dowie się o tym, to zacznie traktować go z góry. W czworakach, dzięki razom, które co jakiś czas od różnych osobników zbierał, nauczył się pierwszych zasad moralnych i prawideł życia. Było tak aż do momentu gdy zainteresował się nim nauczyciel paniczów, Antoni Paluszkiewicz zwany Kawką. Przezwisko miał od nieustannego kaszlu, z którym się zmagał a który był powodem do żartów dzieciarni z czworaków pod dowództwem paniczów. Mistrzem w naśmiewaniu się z belfra był właśnie Jędrek, zachęcany do tego przez wszystkich. W końcu jednak dostał się w łapy nauczyciela, pewny że teraz po raz kolejny otrzyma lekcję i zapewne długo nie będzie mógł siadać. Tak się jednak nie stało. Kawka zaczął grzebać w stosie książek, aż w końcu znalazł tą której szukał. Położył ją przed chłopcem i powiedział żeby sobie pooglądał obrazki. Początkowo Jędrek nie ufał mu, spodziewając się podstępu, ale po chwili jego uwagę przyciągnął obrazek nosorożca, który go zachwycił. Następne były równie interesujące. Został u belfra do wieczora, oglądając wszystko co mu pokazywał i stał się jego stałym gościem, pomimo razów, które za to zbierał. Nie wiedzieć kiedy nauczył się czytać i pisać, wykazując niemałe zdolności, a to popchnęło Paluszkiewicza do posłania go do progimnazjum i opłacenia z góry stancji. Sam nauczyciel zrezygnował z posady we dworze, cierpiąc coraz bardziej na suchoty i również przeniósł się do miasta żyjąc z kapitału. Jędrek uczył się bardzo dobrze dzięki korepetycjom udzielanym mu przez jego protektora. Tak było aż do czwartej klasy, kiedy jego mentor odszedł z tego świata. Zostały po nim rady, nauki i wspomnienia, które towarzyszyły jego uczniowi w dalszej jego drodze przez życie. Po ukończeniu czwartej klasy, wrócił do rodziców, ale wiedział z góry, że nie jest to już świat dla niego. Każdy nadal traktował go tam jak Jędrka, który pasał świnie i nikt nie zważał na to czego dokonał. Rodzice patrzyli na niego szeroko otwartymi oczami, rzadko coś mówiąc, ponieważ bali się, czy ich słowa będą na miejscu. Jędrek musiał się dalej uczyć, zaszczepiony tą myślą przez Kawkę, więc ruszył w drogę żegnany ze łzami w oczach prze ojca i matkę. Początkowo nie wiodło mu się w drodze. W karczmie, w której się zatrzymał szynkarka nie chciała go wypuścić podejrzewając, że jest jakimś zbiegiem. Chłop który za dwadzieścia groszy obiecał go podwieźć zaczął go wypytywać kim jest, a gdy chłopak zrezygnował z jego usług nie chciał mu oddać pieniędzy. Dopiero gdy zaczepił go szlachcic jadący bryczką, sytuacja trochę się poprawiła. Wypytał go kim jest i dokąd zmierza, a gdy dowiedział się że do Klerykowa, do szkół i że nie ma tam nikogo z rodziny ani znajomego zaproponował, że go podwiezie. Teraz dotarli do miasta bardzo szybko. Jego ogrom i hałas przytłoczyły Jędrka. Bryczka stanęła przed okazałym domem, a szlachcic kazał mu iść za sobą. Wewnątrz stanął twarzą w twarz z rodziną a jej głowa, Paluszkiewicz, zaproponował mu udzielanie korepetycji jego synowi. Za to będzie miał u niego utrzymanie i wszelkie wygody. Radek zgodził się od razu, nie zastanawiając się wcale. Następnego dnia, jego podopieczny Władzio, zaprowadził go do gimnazjum gdzie po wręczeniu swojego patentu, dyrektor Krietoobriadnikow wyraził zgodę na wciągnięcie Radka w poczet uczniów piątej klasy. Jego podopieczny okazał się osobnikiem odpornym na wiedzę. Potrafił zacinać się i trwać tak przez długą chwilę. Wtedy żadna siła nie była w stanie zmusić go, żeby ruszył choć małym palcem. Jedynym wyjściem było monotonne wkuwanie i korepetytor musiał wytężyć wszystkie swoje siły żeby wbić swojemu podopiecznemu do głowy cokolwiek. Łatwiej było z jego siostrą Micią, która wykazywała więcej chęci i zdolności. Do swoich lekcji siadał Jędrek zazwyczaj późno w nocy, gdy wszyscy kładli się spać. Rozpalał wtedy swoją lampkę, skręcał papierosa zaciągając się jego dymem, a nie rzadko wyciągał zdobytą kromkę chleba. Państwo Płoniewiczowie nie przesadzali z karmieniem i często chodził on po prostu głodny. W szkole nie wiodło mu się dobrze. Choć uczniem był dobrym to jego pochodzenie dawało znać o sobie. Uczniowie, a w szczególności pewien Tymkiewicz naigrywali się z niego, często robiąc sobie ogóle kpiny. Gdy na lekcji arytmetyki znowu ten sam prześladowca zakpił z niego, Radek nie wytrzymał. Po dzwonku, jednak gdy wszyscy byli jeszcze w klasie, dopadł go i zaczął tłuc ile wlazło. Zanim został odciągnięty Tymkiewicz leżał z zakrwawioną twarzą. Wezwany dyrektor stwierdził, że za takie zachowanie wydala go z gimnazjum. Zaraz też musiał opuścić klasę. Zrozpaczony nie wiedząc co ze sobą począć i co dalej należy czynić, przysiadł na podwórzu i siedział ze spuszczoną głową rozmyślając o swoim dalszym losie. W pewnej chwili poczuł czyjąś obecność. Długo nie podnosił głowy. Zrobił to dopiero gdy tamten odezwał się. Był to Marcin Borowicz, który patrzył na niego życzliwie. Mówił mu, że musi teraz użyć protekcji a gdy okazało się, ze nie zna on nikogo stwierdził, że sam pójdzie do Zabielskiego. Po chwili inspektor prowadził Radka do pokoju nauczycielskiego i po dłuższym oczekiwaniu wśród tłumów uczniów dyrektor ostatni raz darował mu winę mówiąc jednak, że za najmniejsze wykroczenie wyrzuci go znowu poza mury szkoły. Gdy to dotarło do nieszczęśnika czuł wielką ulgę. Zaczął szukać swojego wybawcy ale nigdzie go nie było. Nie zapamiętał nawet dokładnie jego twarzy i teraz siedząc na lekcjach postać ta urastała do rangi mitycznej.
Syzyfowe prace – Rozdział XIII
Szósta klasa podzielona była na dwa obozy. Wolnopróżniaków i literatów. Do tej drugiej należał Borowicz i odgrywał w niej niemałą rolę. Za cichą namową inspektora założył on kółko, na którym spotykali się uczniowie w celu studiowania literatury rosyjskiej. Miało im to pomóc w późniejszym pisaniu prac. Kółko to odbywało się po niedzielnej mszy. Połączyło się także z podobnymi, które odbywały się w siódmej i ósmej klasie. Na tych spotkaniach znaleźć można było młodych naukowców, którzy opierając się na dziełach rosyjskich szkalowali dawną Polskę nazywając ją miejscem anarchii i rozpasania braci szlachty. Utwierdzali ich w tym również polscy autorzy, tacy jak profesor Wszechnicy Jagiellońskiej Michał Bobrzyński, który twierdził że przez ostatnie dwieście lat istnienia Rzeczpospolitej nie można znaleźć żadnego rozumnego czynu, ani znaleźć wybitnej postaci.
Wolnopróżniacy natomiast nie posuwali się do takich niepotrzebnych czynności. Ich zajęciem było unikanie wszystkiego co nakazywano w szkole i oszukiwanie belfrów. Wywodzili się przeważnie z szlachty i łączyły ich między sobą więzy przyjaźni. Namiętnie oddawali się grze w karty i wykorzystywali do tego każdą nadarzającą się chwilę, nawet nabożeństwa w kościele. Inni namiętnie oddawali się hippice, korzystając z układu z dragonami stacjonującymi na rogatkach miasta, a jeszcze inni uganiali się za aktorkami, zakochując się w nich bez pamięci.
Obie grupy z mozołem uczęszczały na lekcje i obie ciężko przyswajały sobie grekę, łacinę i historię wkuwając na pamięć i nie wysilając się aby coś zrozumieć. Nauczyciele również tym się nie przejmowali, a już bezkarnie można było opuszczać lekcje języka polskiego. Bibliotekarze czuwali nad tym, żeby do chłonącej wiedzę młodzieży nie przedostawała się żadna książka, która mogłaby zmienić ich światopogląd. Odbywały się częste kontrole, które miały temu zapobiec i rusyfikować młodzieńców. Ale i tak docierały do nich tak skrzętnie ukrywane teorie. Jeden z uczniów znalazł w bibliotece wuja, dzieło Buckle’a i po jego dogłębnym przestudiowaniu wraz z przyjacielem zaczął wykłady i uświadamianie kolegów. Odbywało się to przeważnie na stancji u Czarnej pani, gdzie aktualnie mieszkał Borowicz i trwało do późna w nocy. Marcin stał się zagorzałym buckle’istą. Razem z innymi podobnymi do niego gardzili wolnopróżniakami. Dzięki temu dziełu wyrobili w sobie chęć zdobywania wiedzy i gnali za nią niestrudzenie. Jednak ponieważ książka ta przetłumaczona była na język rosyjski, mogli wyrażać swoje myśli jedynie w tym języku. Był to najgorszy sposób rusyfikacji, ponieważ przyjmowali go oni dobrowolnie.
Syzyfowe prace – Rozdział XIV
W klasie siódmej znalazło się zaledwie dwudziestu trzech szóstoklasistów. Wśród nich był oczywiście Borowicz. Był również Walecki, ze względu na swój niewielki wzrost zwany Figą. Był on wychowany przez matkę katoliczkę i pomiędzy nim a Marcinkiem trwała cicha wojna. Nie chciał on słuchać tego co Borowicz miał mu do powiedzenia, a co według jego matki było bezbożne. Jego charakter nie pozwalał mu pozostawiać bez odpowiedzi tego co słyszał od nauczycieli. Przez to jego oceny, pomimo doskonałej nauki, zawsze były nieco obniżone. Nie pozostawał cicho na lekcji historii, gdzie największy rusyfikator w szkole Kostriulew, wyczytywał z jakichś manuskryptów opisy zdarzeń z dziejów Polski. Miały one udowodnić, że państwo to powinno upaść, tak jak się to zresztą stało. Gdy zaczął czytać jak to w pewnym jezuickim klasztorze żeńskim na Litwie znaleziono w podziemiach trumny z ciałami dzieci, Figa nie wytrzymał. Zaczął krzyczeć, że w imieniu całej klasy nie życzy sobie słuchania takich bezeceństw. Sytuacja stała się poważna, gdy rozgniewany historyk sprowadził pedagogów z dyrektorem i inspektorem na czele. Dyrektor wrzeszczał coś o buncie, a inspektor rozpoczął rzeczowe przesłuchanie. Gdy zapytał swojego ulubieńca Borowicza, czy upoważniał Waleckiego do takiego wystąpienia odpowiedział on, że bynajmniej. Uważa on za pożyteczne to, że nauczyciel czyta im dodatkowe informacje. Prawie cała klasa podchwyciła to co powiedział. Skończyło się na tym, że Walecki zamiast wydalenia dostał baty. Wracając do klasy spojrzał na Marcina swoimi tnącymi jak diamenty oczami, a ten zadrżał na ten widok.
Syzyfowe prace – Rozdział XV
W trzecim kwartale roku w klasie zjawił się nowy uczeń. Był to Bernard Sieger, wydalony ze szkoły w Warszawie. Jak się okazało za nieprawomyślność. W Klerykowie otoczony był szczególną opieką. Jego Cerberem był Kostriulew. Mieszkał on u niego i bez jego towarzystwa nie mógł się nigdzie ruszać. W szkole stale był kontrolowany i pilnowany. Po niedługim czasie Bucle’iści zorientowali się, że czytał on dzieła tego typu a wymieniał on takie tytuły, o których nigdy nie słyszeli. Wywołało to niejaką zawiść wśród nich. Dopiero po jakimś czasie pozwolono Siegerowi uczęszczać na lekcje języka polskiego. Na pierwszej z nich klasa, żeby zapobiec nudzie na lekcji poinformowała Sztettera, że mają nowego ucznia. Nauczyciel zainteresował się tym i zaczął przepytywać go, zadając różne pytania i zadania. Gdy zapytał go czy zna coś na pamięć, ten rozpoczął recytację Reduty Ordona. Nauczyciel zerwał się ze swojego krzesła machając rękami, ale nie był w stanie uciszyć mówcy. Recytacja trwała a uczniowie słysząc utwór po raz pierwszy wstali z ławek i kołem otoczyli Siegera. Marcinowi początkowo zdawało się, że słyszał już kiedyś taką opowieść. W końcu przypomniał sobie Nogę, który opowiadał mu o polskim powstańcu i coś szarpnęło jego duszą. Z trudem powstrzymywał się od szlochu. Sztetter zaś siedział jak zwykle z przymrużonymi oczami i co chwilę łza wypływała spod jego powiek.
Syzyfowe prace – Rozdział XVI
Rodzice Mariana Gontali, kolegi Marcina, mieszkali w mieszkaniu urządzonym w budynku po starym browarze. Ojciec jego był urzędnikiem marnie zarabiającym więc Marian, jak większość uczniów z niezamożnych domów, musiał utrzymywać się z korepetycji od piątej klasy. Dzięki temu, że dawał ich dużo mógł wspomagać swoją rodzinę i zorganizować na strychu Górkę, miejsce bardzo ważne dla niego, Borowicza i ich kolegów przez całą ósmą klasę. Często bywał tam i Sieger, czy jak na niego mówiono Zygier, pod którego wpływem światopogląd młodych uległ radykalnej zmianie. Dzięki niemu czytano teraz zabronione dzieła Mickiewicza, pamiętniki z 1831 i 63 roku i wiele innych. Dostarczycielem ich był Radek, który również należał do paczki, a wydobywał je z zapomnianej biblioteki Płoniewicza. Górka stała się stałym miejscem spotkań odmienionych literatów. Omawiano tam przeczytane książki, odrabiano lekcje a nade wszystko dyskutowano. Z czasem zaczęli się tam pojawiać wolnopróżniacy, którzy wprawdzie wykorzystywali każdą chwilę, żeby zagrać w karty, ale przyciągani też byli charyzmą Zygiera, Borowicza i Radka. W końcu jednak musiała nadejść chwila gdy ktoś wyśledzi miejsce ich spotkań. Któregoś wieczora Marcin zmierzał na Górkę drogą znaną tylko wtajemniczonym, gdy dostrzegł w ciemności postać Majewskiego. Dotarł on właśnie do kładki nad rzeką, którą należało przebyć aby dostać się na Górkę. Za nią był wysoki parkan ciągnący się wzdłuż rzeki. Żeby iść dalej należało uchylić odpowiednią deską. Tego już szpiegujący nie wiedział. Gdy przeszedł po kładce na drugą stronę ruszył wzdłuż parkanu, po wąskiej ścieżce pomiędzy nim a rzeczką. Borowicz widząc to szybko usunął deskę będącą kładką, a sam nie będąc rozpoznany zaczął ciskać w znienawidzonego belfra błotem. Nie pomogły groźby i prośby. Marcin był bezlitosny. Ciskał w niego błotem aż kompletnie się zmęczył. W końcu zaprzestał ataku i obserwował poczynania Majewskiego. Ten nie widząc innego sposobu przebył rzeczkę wpław. Gdy stanął w świetle latarni przedstawiał okropny widok. Cały mokry, w błocie ze zgniecionym cylindrem ledwo trzymał się na nogach. Marcin natomiast zadowolony przerzucił kładkę i znanym sobie przejściem udał się do przyjaciół. Ci akurat w ten dzień mieli okazję skosztować wina z piwnicy matki jednego z bywalców i byli bardzo rozochoceni. Posłuchali jednak Marcina, który nakazał im szybko się rozejść, a o wszystkim opowie im jutro. Gdy już ciemno było w oknach Gonatli przed kładką pojawił się znowu przebrany Majewski w towarzystwie dwóch stójkowych, ale nawet przy ich pomocy nic nowego nie odkrył.
Syzyfowe prace – Rozdział XVII
Po Świętach Wielkanocnych wszyscy zajęli się przygotowaniami do matury. Wkuwali całymi dniami i nocami gromadząc się w małe grupki i nie zajmując niczym innym. Tak samo czynił Marcin Borowicz. Początkowo razem z Zygierem, a później samotnie poświęcał cały czas na naukę. Znalazł sobie miejsce w parku, gdzie obok źródła, osłonięte krzakami i klombami kwiatów stały kamienne ławki. To miejsce stało się jego świątynią nauki. Tam spędzał większość czasu. Gdy któregoś dnia ławka naprzeciwko została zajęta przez uczennicę siódmej klasy gimnazjum żeńskiego Annę Stogowską, zwana Birutą, jego serce na chwilę stanęło. Pochodziła ona z mieszanej rodziny. Jej ojciec był lekarzem wojskowym, zmuszonym do ożenku z Rosjanką, z którą miał romans będąc na studiach w Petersburgu. Ta chcąc sprawić, żeby mąż nie widział w niej wroga stała się Polką i wyparła z siebie wszystko co rosyjskie. Tak samo czyniła z dziećmi, z których Anna była najstarsza. Matka zmarła gdy miała czternaście lat, przekazując jej swoje doświadczenia. Anna była zbuntowana przeciw temu, że uważano ją za Rosjankę. Dopiero ojciec, wbrew sobie, namówił ją do posłuszeństwa. Obojętni też dla niej byli chłopcy. Marcin pierwszy raz zobaczył ją w zimie. Słysząc o niej opowieści, zainteresował się jej osobą. To zainteresowanie w krótkim czasie przerodziło się w miłość. Wiele razy spacerował pod jej domem, wiedząc że jej nie spotka. Nigdy prawie z niego nie wychodziła. I oto teraz jest tutaj, w jego świątyni nauki. Gdy go zobaczyła w pierwszej chwili chciała odejść. Zmieniła jednak zdanie. Pozostała i siedziała tak nie odrywając wzroku od książki. To samo czynił Marcin. Nie był w stanie odezwać się do niej. Gdy odeszła zapadł w marzenia, które nie chciały go opuścić nawet gdy był już w domu. Przeszkadzały mu nie pozwalając na spokojną naukę. Następnego dnia znowu się spotkali. Marcin siedział na swojej ławeczce wpatrując się w nią zakochanym wzrokiem, a ona nie zważając na to uczyła się czegoś na pamięć. W końcu jednak jej powieki podniosły się i oczy ujrzały to wejrzenie. Zmieszała się bardzo i zaraz odeszła. Nie pojawiła się następnego dnia, co sprawiło że Borowicz cierpiał katusze. Sam przestał chodzić w to miejsce, nie chcąc drażnić swojego serca. Wytrzymał tak kilka dni, ale dłużej nie mógł. O świcie, któregoś kolejnego dnia, poszedł tam i usiadła na ławeczce, którą zajmowała ukochana. Po chwili jakby zawstydzony usunął się z niej na swoją i ku wielkiej radości zobaczył, że zbliża się do niej ona. Tym razem nie była obojętna. Początkowo próbowała się uczyć, ale widać było że nie może. W końcu powieki odsłoniły modre oczy, które przyjęły rozkochane spojrzenie Marcina.
Syzyfowe prace – Rozdział XVIII
Po skończeniu szkoły Marcin wyjechał na wieś do domu. Tam tęsknił za swoją Birutą, której nie widział od owego bezsłownego wyznania miłości w parku, oraz zajmował się gospodarstwem. Ojciec bowiem bardzo podupadł na zdrowiu. Dopiero we wrześniu udało mu się stamtąd wyrwać. Przyjechał do Klerykowa niby to załatwić jakieś sprawy z kolegami, ale tak naprawdę cel był jeden. Spotkać się z ukochaną. Jednak pierwszą osobą, na którą wpadł była stara Przepiórzyca, która zaciągnęła go na kawę, wyrzekając że się do niej nie odezwał. Tam dowiedział się, że dyrektor gimnazjum zamyka jej stancję i że od tej chwili uczniowie będą mieszkać w internatach i u Moskali. Pokłócił się o to z radcą Somonowiczem widząc w tym kolejny krok do rusyfikacji. W końcu nie mogąc dłużej tam wytrzymać pożegnał się i wyszedł, zmierzając prosto pod tak upragnione okna ukochanej. Tam spotkał go zawód. Wszystkie okna mieszkania były otwarte a z środka wiało pustką. Od staruszki dowiedział się, że cała rodzina wyjechała w głąb Rosji nie wiedzieć dokąd. Stało się to już ze cztery niedziele temu. Zrozpaczony zawlókł się do parku na swoją ławeczkę, gdzie oddał się totalnej rozpaczy. Nie zareagował na pytanie, które usłyszał. To Radek, teraz uczeń ósmej klasy, zastał go w takim stanie i pytał co się z nim dzieje. Ale nie doczekał się odpowiedzi.
KONIEC
1 comments for “Syzyfowe prace”