Pan Tadeusz – Księga IV – Dyplomatyka i łowy

Poeta po raz kolejny wyraża swoją tęsknotę za krajem rodzinnym, jego lasami i drzewami, które niejednego króla widziały na polowaniach i które dawały mu natchnienie do pisania.

Właśnie do takich lasów wybierano się w Soplicowie i od świtu trwały energiczne przygotowania. Żadne jednak hałasy nie mogły wyrwać z pościeli Tadeusza, który spał nie słysząc niczego. Dopiero promienie słońca wpadające do izby, oraz jakieś stukanie obudziły go. Gdy się to stało, za oknem ujrzał jakąś twarzyczkę, otoczoną złotymi puklami włosów, ale zanim się zerwał już jej nie było. Usłyszał jeszcze tylko wołanie, że właśnie zaspał na polowanie. We dworze nikogo już nie było, więc Tadeusz słysząc dalekie odgłosy, wskoczył na przygotowanego konia biorąc flintę i popędził w tą stronę. Wypadało mu jechać koło karczm, które stały wzdłuż drogi naprzeciw siebie. Jedna należała do dziedzica zamku, drugą wystawił Sędzia na złość tamtemu. Ta druga nie była ciekawa architektonicznie, natomiast stara podobna była do modlącego i kiwającego się Żyda. W środku podzielona była na dwie części. W pierwszej mniejszej przesiadywali panie i panowie

podróżni, w drugiej, większej pełno było chłopów i drobnej szlachty. Karczmę prowadził stary Jankiel, znany z poczciwości. Nigdy nie było na niego skargi do dworu i wszystkie uroczystości odbywały się u niego. Co niedzielę grała u niego muzyka, a sam znany był również z tego, że na cymbałach grać potrafił wybornie. Chodził dawniej z nimi po dworach i zadziwiał słuchających. Teraz osiadł tutaj i zajął się szynkarstwem, będąc powszechnie uznawanym za dobrego Polaka. Żeby zakończyć kłótnie pomiędzy karczmami obie wziął w dzierżawę trzymając na wodzy zapędy Gerwazego i Protazego, zawsze skorych do zwady. Klucznika tym razem nie było na swoim stałym miejscu. Ruszył on z Hrabią na polowanie, służąc mu radą i zapewniając ochronę. Miejsce jego zajmował ksiądz Robak, dobrze znany Jankielowi. Rozprawiał on teraz o czymś, a słuchała go cała zgromadzona szlachta, częstując się z jego księdzowskiej tabakiery. Bernardyn opowiadał skąd ona pochodzi i co się dzieje w Księstwie Warszawskim, gdzie już sto tysięcy wojska stoi, a będzie może więcej. Dużo pieniędzy tam teraz potrzeba a Litwini płacą podatki do moskiewskiej kiesy. Duże zamieszanie powstało po takiej wypowiedzi. Szlachta bowiem zaczęła się żalić, że siłą od nich ściągają podatki, a co gorsze każą im udowadniać szlachectwo. Gdzie są dawne wolności gdy każdy szlachcic na zagrodzie równy był wojewodzie! Swary uciszył ksiądz Robak, częstując ponownie wszystkich z tabakiery i opowiadając jak to zażywał z niej sam generał Dąbrowski i obiecywał, że nie minie rok jak na Litwie stanie. Na spodzie zaś niej wyryta była postać Napoleona, który również często zażywał tabaki, a najczęściej czynił to w trakcie wygrywanych bitew. Wszystkich zaciekawiło bardzo to opowiadanie i dopytywali się, kiedy w końcu ten wojownik u nich na Litwie stanie? Na każde święta jest bowiem zapowiadany. Bernardyn odpowiedział im na to, że nie należy na niego czekać z założonymi rękami, tylko samemu dom swój oczyścić ze śmieci. Gdy bowiem Napoleon sam upora się z Moskalami, tak jak uczynił to z Prusakami i Szwabami, spyta ich po co są mu potrzebni? Zebrani chcieli dalszych wyjaśnień, jak mają oczyszczać ten dom, ale ksiądz odpowiedział, że nie czas teraz na takie opowieści. Zajrzy do nich jeszcze i wtedy dalej porozmawiają. Teraz wyszedł z karczmy, ponieważ już wcześniej ujrzał przez okno pędzącego Tadeusza, który zmierzał w stronę puszczy.

[metaslider id=2519]

Wielka to była puszcza, a jej wnętrze chronione niedostępnymi kniejami, nigdy nie nawiedziła ludzka stopa. Tam znajdowało się właściwe królestwo zwierząt, gdzie żyły one spokojnie obok siebie i dożywały późnej starości. Takie miejsce myśliwi zwali matecznikiem. Stamtąd właśnie wyszedł głupi niedźwiedź, który gdyby tam sobie siedział nigdy by się o nim Wojski nie dowiedział. Teraz gdy obława odcięła mu już drogę odwrotu, rozpoczęło się właściwe polowanie. Tadeusz przybywszy do puszczy, dowiedział się że ogary dawno już poszły w las. Teraz wszyscy z niecierpliwością wpatrywali się w Wojskiego, który nasłuchiwał z uchem przy ziemi. Po chwili podniósł się i podnieconym, choć cichym głosem powiedział „jest”. Jeszcze chwila i dało się słyszeć najpierw ujadanie pojedynczych psów, a następnie całej gromady. Niedługo potem osaczyły one zwierza i rozpoczęła się walka. I choć Wojski zastrzegał, że nikomu nie wolno opuszczać swojego stanowiska, prawie wszyscy ruszyli do lasu. Zaraz też rozległy się strzały, nawoływania oraz ryk rannego niedźwiedzia. Odstraszony ruszył w stronę pól, gdzie znajdował się tylko Wojski, Hrabia, Tadeusz i kilku obławników. Rozjuszony skierował się na nich. Początkowo obaj byli spokojni, celując ze swoich flint, ale gdy obaj chybili, pozostała im tylko ucieczka. Już wielka łapa spadała na czaszkę Hrabi, gdy z krzaków wyskoczyli Rejent z Asesorem a sto kroków przed atakującym niedźwiedziem Gerwazy z Robakiem. Naraz padły trzy strzały, po których ogromny zwierzak padł na ziemię, wywracając Hrabiego.

[metaslider id=1923]

Po szczęśliwym zakończeniu polowania Wojski dobył swój róg bawoli i zadął w niego, dobywając dźwięków jakie towarzyszyły całej wyprawie. Był dźwięk pobudki, ujadanie psiarni, ryki różnych zwierząt i w końcu dźwięk tryumfu. Po nim opuścił swój instrument i stał wsłuchując się jeszcze chwilę a „wszystkim się zdawało, że Wojski wciąż gra jeszcze, a to echo grało”. Gdy umilkły ostatnie tony, wszyscy zaczęli oklaskiwać wykonawcę a później rozgorzała kłótnia. Asesor i Rejent kłócili się o to, kto jest strzelcem, który zabił niedźwiedzia. Każdy z nich twierdził, ze to z jego strzelby wyleciała ta kula, a słuchający brali to jedną lub drugą stronę. Rejwach zrobił się wielki! Wszystkich pogodził Gerwazy, który w czasie kłótni dokładnie oglądał niedźwiedzia i z jego głowy wydobył kulę, która pasowała do jego flinty. Oznajmił to wszystkim, uciszając ich. Stwierdził jednak, że to nie z jego ręki padł strzał. Strzelał ksiądz Robak, który ocalił ostatniego potomka Horeszków i pewnie dwóch ludzi jeszcze. Księdza już jednak nie było w pobliżu i nie mógł mu Gerwazy podziękować. Gdy już emocje opadły wzięto się do gotowania bigosu, a po jego spożyciu wszyscy ruszyli w drogę powrotną. Wojski jadąc opowiadał historię o Dowejce i Domejce żeby rozweselić pochmurnych Asesora, Rejenta, Hrabiego i Tadeusza. Otóż wchodzili sobie oni zawsze w drogę, ale gdy razem wypalili do tej samej niedźwiedzicy postanowili zakończyć swoje długie spory. Ustalili, że będą się pojedynkować na pistolety, a odległość między nimi będzie to niedźwiedzia skóra. Wojski został sekundantem i miał wszystko przygotować następnego ranka po tamtym polowaniu. Gdy obaj, Dowejko i Domejko przybyli na miejsce zobaczyli skórę niedźwiedzia porzniętą na pasy i rozciągniętą na łące, tak że gdy Wojski ustawił ich na końcach ledwie siebie widzieli. Ich sekundant nie chciał ich wypuścić, dopóki się nie pogodzili, a gdy już to zrobili, stali się przyjaciółmi na całe życie. Na pamiątkę tego zdarzenia, w miejscu gdzie się wszystko odbyło wybudowali karczmę i nazwali ją „Niedźwiadek”. W trakcie opowiadania pojawił się szarak, za którym puściły się pędem charty Asesora i Rejenta. Obaj z podnieceniem oglądali pościg, lecz musieli spuścić głowy ze wstydem, ponieważ zając umknął ich wspaniałym zwierzakom a Wojski, który tylko na chwilę zatrzymał się mógł spokojnie skończyć swoją opowieść.

KONIEC KSIĘGI IV

<<Pan Tadeusz – Księga III – Umizgi | Pan Tadeusz – Księga V – Kłótnia>>

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *