Kamienie na szaniec – Rozdział IV

Dywersja

Pod koniec 1942 roku sytuacja na frontach zmieniła się. Inicjatywę zaczęli przejmować wrogowie Rzeszy. Komenda Sił Zbrojnych w Kraju uznała, że najwyższy czas zintensyfikować działania przeciw okupantowi. Stworzono Kedyw. Zośka i część grupy dostali nowe zadania, odmienne od poprzednich. Ich bronią przestała być farba i kamienie, a stały się pistolet, granat, dynamit itp. Wszystko zaczęło się od szkolenia, najpierw teoretycznego, a następnie praktycznego. Chłopcy pamiętali też o zasadach, które wyrobili sobie podczas akcji w Małym Sabotażu, musiały one przynieść im sukces również i w dywersji.

Ich pierwsze zadania dostali przed końcem 1942 roku. W noc sylwestrową mieli wysadzić tory kolejowe i wykoleić transport na wschód. Po odpowiednich przygotowaniach udali się na miejsce akcji w okolicy Kraśnika i tam wykoleili niemiecki transport do Rosji. To samo działo się w kilku innych miejscach w tym samym czasie. W drodze powrotnej przydarzył się im wypadek. W samochodzie pękły resory i auto wylądowało w rowie. Groziło to poważnymi konsekwencjami, ponieważ każdy z nich miał w kieszeni po kilka granatów. Nic się na szczęście nie stało i szczęśliwie, choć w żółwim tempie wrócili do Warszawy.

Zdarzały się jednak sytuacje nieprzewidziane. 17 stycznia 1943 roku Niemcy przeprowadzili w mieście wielką łapankę. Do obozu w Majdanku zostało wywiezionych około 5000 cywilów, a jednym z zatrzymanych był Alek. Cała sytuacja nie załamał go jednak tak jak wielu innych. Dyskretnie pozbył się kompromitujących go papierów i cierpliwie czekał na sposobność ucieczki. Na Pawiaku, gdzie został zawieziony, przygotowywano ludzi do wywózki. Jako jedyny, co stwierdził z uśmiechem, przepychał się do pierwszej grupy przeznaczonej do transportu. Dostał się do odkrytego auta i zajął dogodne miejsce. Przez chwilę namawiał wszystkich do ucieczki, ale nie przekonał ich. Byli wystraszeni i zrezygnowani. Nie pozostało mu nic innego jak uciekać samemu. Przy starym mieście zeskoczył szybko na ulicę i nie oglądając się na krzyczących Szkopów skręcił w jedną a następnie w drugą uliczkę. Był wolny! Z duszą na ramieniu, pozbawiony dokumentów dotarł do mieszkania Zośki, gdzie z uśmiechem i zapałem opowiadał całą awanturę. Zanim skończył zjawił się Rudy dumnie oznajmiając, że właśnie wyrwał się z łap niemieckich oprawców. Jego dom został otoczony kordonem policyjnym i wielu z mieszkańców zostało zabranych. On jednak zdołał się wydostać. Postawa chłopców nie była jednak typowa dla mieszkańców Warszawy. Większość złapanych zachowywała się biernie a czyny  Alka i Rudego wydawały się jakimś szaleńczym bohaterstwem.

Nie znającym chłopców ludziom ciężko było poprawnie ich ocenić. Do Alka na przykład w firmie, w której dorabiał, przylgnął epitet fajtłapa. Stało się tak ponieważ nie chodził on z innymi na jednego do knajpy, nie chodził na dziewczynki i nie śmiał się z soczystych dowcipów. Gdy po łapance, któryś z pracowników przyszedł z wiadomością, że widział go zatrzymanego, wszyscy z politowaniem pokiwali głową i skwitowali to stwierdzeniem „wiadomo, fajtłapa”. Miał on swoje marzenia, które w dużym stopniu kontrastowały z tym co robi. Zapragnął raz zdobyć skórzaną kurtkę, w której co jakiś czas widywał przechodniów. Gdy w końcu ją zdobył był wielce uradowany. Nie podzielała tego entuzjazmu Basia, ale koledzy jak najbardziej. Zaraz też zaczęli ją od niego pożyczać idąc na akcje i w końcu podczas którejś z kolei została na stygnącym ciele jej amatora gdzieś na polu. Nie nacieszył się nią długo!  Rudy natomiast wraz ze zdobywaniem coraz większego doświadczenia stawał się coraz silniejszy i sprawniejszy. Objawiały się też w nim ukryte gdzieś głęboko cechy przywódcze. Jego pluton o kryptonimie SAD był najlepiej zorganizowanym i pod każdym względem wzorowym. Był z natury dobrym człowiekiem i tylko okropna wojna, którą przynieśli ze sobą najeźdźcy sprawiała, że mógł bez skrupułów zabić Niemca. Pierwszy raz zdarzyło się to podczas akcji rozbrajania ich. Któregoś wieczoru zatrzymał oficera SS na ulicy mierząc do niego z pistoletu. Ten sięgnął szybko po broń, ale zanim zdążył Rudy wypalił. Oficer padł na ulicę, a Rudy spokojnie sięgnął po jego broń i odszedł. Całym jego życiem była jego grupa i przyjaciele, z którymi mógł dyskutować na różne tematy. Głównym była przyszła Polska, a dyskusje te dotyczyły ludzi i tego jaka powinna ona być. Nie interesowała go, tak jak i innych polityka, partie i temu podobne rzeczy. Rudy pogodził się w swoim sumieniu z zabijaniem, Alek natomiast przez wiele miesięcy przeżywał to w sobie, nie mogąc tego uporządkować w swojej duszy.

[metaslider id=1923]

O wielu akcjach, udanych lub nie, przeprowadzonych przez Kedyw nie będzie tu mowy. O jednej jednak z lutego 1943 roku powiemy szerzej. Dotyczyła ona ewakuacji mieszkania przy ul. Brackiej. Należało ono do Jana Błońskiego. W zimowy wieczór kilkudziesięciu młodych ludzi i kilka aut zajechało przed dużą kamienicę i rozpoczęło się wynoszenie rzeczy. Wszyscy wchodzący i wychodzący lokatorzy byli zatrzymywani. Nie zapobiegło to jednak dekonspiracji. Najpierw w kamienicy zjawiło się dwóch granatowych policjantów. Z nimi było łatwo. Alek, stojący na straży ze swoją grupą wpuścił niczego nie spodziewających się do środka, a tam zostali szybko rozbrojeni przez ubezpieczającą grupę Rudego. Tak łatwo nie poszło z werkschutze, czyli strażą fabryczną, która zjawiła się następna. Doszło do strzelaniny, w której ranni zostali Rudy i Alek. Gdy pod kamienicę zajeżdżała ciężarówka z żandarmami było już jednak po wszystkim. Mieszkanie zostało ewakuowane. Nie był to jednak koniec kłopotów. Gdy do rannego Rudego, będącego już w swoim mieszkaniu, wezwano lekarza nie spodziewano się, że powstaną z tego powodu wielkie kłopoty. Miał on być dyskretny i zaufany, ale Zośka, którego rana okazała się draśnięciem, następnego dnia w raporcie wyczytał jego nazwisko na liście agentów gestapo. Całą następną noc, przy lekko gorączkującym koledze czuwali jego towarzysze. Nad ranem, ulubionej godzinie gestapowców, pod domem zatrzymało się ich auto. Wszczęto alarm i przygotowywano Rudego do ewakuacji. Alarm na szczęście okazał się fałszywy, Niemcy udali się do innego budynku. Lekarz natomiast nie był agentem. Wszystko zakończyło się szczęśliwie. W czasie terroru okupacyjnego takie pomyłki po prostu się zdarzały.

Chociaż chłopcy dopiero pół roku działali w dywersji, to działalność ta odcisnęła na nich wielkie piętno. Stali się szorstcy i męscy, pewni siebie i zdecydowani, a wszystko co się wokół nich działo skłaniało ich do częstych refleksji.

<<Kamienie na szaniec – W służbie małego sabotażu | Kamienie na szaniec – Pod Arsenałem>>

  1 comments for “Kamienie na szaniec – Rozdział IV

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *