Jądro ciemności – część III

jadro_ciemności

Jądro ciemności – Joseph Conrad

Pełen wigoru młodzieniec opowiadał mu o swoich przejściach, a Marlow zastanawiał się skąd on tu się wziął i jakim sposobem przetrwał, zamiast zginać zaraz następnego dnia po przybyciu. Był nawet dla niego pełen podziwu. Dla niego i jego bezgranicznego, wręcz fatalistycznego uwielbienia dla Kurtza, z którym współżycie nie było łatwe. W okolicy uwielbiano go i bano się go. Przybył on bowiem do tubylców z gromem w ręku, a tutejsi nigdy czegoś takiego nie widzieli. Trudno się dziwić, że mu ulegli. Podporządkował sobie całą okolicę, a głównym celem jego wypraw była kość słoniowa. Raz nawet groził, że zastrzeli swojego adoratora, gdy okazało się, że ten ma kość i nie oddał jej Kurtzowi. Nie zawsze więc ich stosunki były dobre i tylko czasem byli oni przyjaciółmi. Rosjanin radził mu, żeby jak najszybciej zabierali go stąd. Nie było z nim bowiem dobrze. Wręcz przeciwnie. Był chory dlatego Rosjanin zdecydował się tu przybyć. Marlow zaczął się przyglądać chacie widocznej pod lasem przez lunetę. Nie widać tam było żadnego ruchu. Ani w okolicach chaty, ani na skraju lasu. Jego wzrok przykuły natomiast czarne głowy wbite na pale i rozstawione wokół zrujnowanego domostwa. Świadczyły one o tym, że Kurtz nie ma żadnych zahamowań w dążeniu do realizacji swoich celów w tej dziczy. Rozmówca Marlowa stwierdził, że nie maja się co obawiać krajowców. To Kurtz im rozkazuje i dopóki nie da rozkazu, nie ruszą się. Wodzowie plemienni codziennie odwiedzają go, czołgając się przed nim. Marlow przerwał mu opowieść zirytowany, mówiąc że nie interesuje go to. Wprawiło to w osłupienie Rosjanina. Nie mógł zrozumieć jak to możliwe, że nie podziwia on takiego człowieka, który został opuszczony przez wszystkich, haniebnie opuszczony. Chwilę potem zza chaty wyłoniła się grupka czarnych niosących nosze. Za nimi pojawili się inni, brodząc w wysokiej trawie. Zatrzymali się na środku polany, a z noszy podniosła się wychudzona postać. Za nią ukazał się dyrektor wraz z innymi pielgrzymami. Kurtz został zaniesiony do kajuty na parowcu. Marlow z zaciekawieniem przyglądał mu się. Zaskoczyła go siła głosu tego drobnego i wyglądającego na chorego człowieka. Jego obcowanie z nim trwało tylko chwilę. Zaraz zamknął się z nim Dyrektor, a Marlow wyszedł na pokład. Wraz z Rosjaninem przyglądał się poruszającym się po lądzie postaciom dzikich. Jego szczególną uwagę przykuła przechodząca obok postać kobiety. Była wspaniała. Szła dumna i obwieszona jakimiś dziwnymi amuletami. Zatrzymała się przed parowcem i popatrzyła swoimi białymi oczami na ludzi tam się znajdujących. Po chwili podniosła ręce do góry i stała tak jakiś czas. Ale nie trwało to długo. Zaraz zniknęła w gąszczu. Najbardziej przeżył to Rosjanin twierdząc, że ta kobieta go prześladuję. Dzieje się tak od czasu gdy wziął sobie trochę gałganów, żeby naprawić swoje ubranie. Po tym zdarzeniu Marlow usłyszał rozmowę Dyrektora z Kurtzem. Ten ostatni twierdził, że nie jest taki chory i zrealizuje jeszcze swoje plany. Innego zdania był Dyrektor. Po wyjściu z kajuty powiedział, że z chorym jest źle. Ale najbardziej martwi go, że przez jego działania cały ten okręg jest dla nich zamknięty. Zamknięty dla handlu.

jądro ciemności pdf

Jądro ciemności część III w formacie pdf – do ściągnięcia na dysk.

Będzie musiał poinformować o tym kogo trzeba. Nie spodobało mu się gdy Marlow powiedział, że uważa Kurtza za wybitnego człowieka. Stwierdził tylko, że jego wielkość jest już przeszłością i odszedł. Kapitan wcale jednak nie uważał Kurtza za kogoś wybitnego. Bardziej niż on interesowała go otaczająca ich dzicz. Rozmyślania przerwał mu Rosjanin, który traktował go jak kolegę po fachu. Słysząc co mówił do Dyrektora pochwalił go za przyjaźń do wielkiego człowieka. Nie uważał, tak jak inni, że jest to jego koniec. Wyjawił też, że to Kurtz kazał zaatakować parowiec, po to żeby ich odstraszyć i żeby dali mu spokój. Rosjanin obawiał się, że ci biali mogą mieć wobec złe zamiary wobec jego osoby. Marlow nie rozwiewał jego wątpliwości i z rozbawieniem obserwował jego niepokój. Obaj doszli do wniosku, że lepiej będzie gdy opuści on parowiec i schroni się wśród swoich przyjaciół tubylców, których jak twierdził miał wielu w okolicy. Wypchał swoje kolorowe kieszenie rzeczami, które ofiarował mu Marlow i ruszył w ciemność. Marlow położył się spać. Obudził się po północy i wyszedł na pokład. Zobaczył wielki ogień palący się na wzgórzu obok budynku. Kilku ludzi pilnowało tam kości słoniowej. Nagle w ciszy nocnej rozległ się krzyk dzikich, co wzbudziło jego niepokój. Zmienił się on w strach, gdy zobaczył, że Kurtza nie ma w kajucie. Nie podniósł jednak alarmu. Opanował swoje przerażenie, które zmieniło się w pewność siebie i jakby rozbawienie. Postanowił samemu go wytropić. Zeskoczył na brzeg. Tam zobaczył wyraźny ślad uciekiniera, który będąc osłabionym nie mógł iść. Pełzał na czworakach. Marlow zanurzył się w ciemność rozpoczynając swoje podchody. Szybko dogonił uciekiniera i zabiegł mu drogę. Byli już blisko palących się ognisk i widać było krzątających się wokół nich tubylców. Kurtz podniósł się chwiejnie i stwierdził, że Marlow powinien odejść i schować się. Nie przekonało go to. Zagroził, że jeżeli narobi hałasu to udusi go. Wcale jednak nie chciał tego robić. Stał przed silną osobowością, teraz nieco przygnębioną i żałująca tego że nie może realizować swoich wielkich planów. Umysł Kurtza był świadomy i zdrowy. To dusza była chora i wpadła w obłąkanie. Jednak Marlow był pod wrażeniem tej istoty. Wrócili razem na parowiec. Marlow pomagał Kurtzowi iść i gdy przybyli na miejsce był cały spocony. Bardziej z wrażenia jakie zrobiła na nim cała historia niż z wysiłku. Następnego dnia w południe ruszyli w drogę powrotną. Żegnały ich tłumy czarnoskórych, na czele z szamanami umazanymi czerwoną ziemią i z rogami na głowach. Pielgrzymi i Dyrektor byli zadowoleni. Stali na pokładzie z przygotowanymi karabinami. Marlow widząc to i spodziewając się co zamierzają uczynić pociągnął za sznurek gwizdałki. Dźwięk jaki się wydobył spowodował panikę wśród tubylców. Jedynie dzika kobieta stała na brzegu niewzruszona z wyciągniętymi w stronę parowca ramionami. Potem biali zaczęli swoją zabawę i dym przesłonił wszystko. Wracali w dół rzeki dwa razy szybciej. Pasażerowie patrzyli na kapitana niechętnie, zaliczając go do zwolenników Kurtza. Ten przez cały czas przemawiał, dając kapitanowi doz rozumienia, że nie jest to koniec jego drogi. Ma jeszcze wiele celów i planów. Leżał na tapczanie w domku pilota i były chwile, że nie chciał spoglądać na otaczającą rzekę dzicz. Jego wiarę zachwiało na chwilę to, że rozbili się i musieli zacumować przy jakiejś wysepce, żeby naprawić parowiec. Marlow oddał się temu zajęciu całkowicie, tylko czasami zaglądając do swojego pasażera.

[metaslider id=1923]

Któregoś wieczoru stwierdził on, że właśnie czeka na śmieć. W tej chwili z jego twarzy opadła maska i ukazały się na niej strach, pycha a zarazem bezlitosna siła. Marlow zostawił go samego ze swoimi ostatnimi wizjami. Udał się do jadalni, gdzie obiad jedli wszyscy pielgrzymi. Po chwili pojawił się tam boy Dyrektora z informacją, że Kurtz umrzeć! Wszyscy zerwali się z miejsc. Jedynie kapitan pozostał na swoim a dziwne myśli opanowały jego głowę. Był już pewny, że Kurtz był wybitnym człowiekiem. Nie widział tego co było blisko ale potrafił objąć wzrokiem cały wszechświat. Skończył jednak w jakiejś błotnistej dziurze w ziemi, gdzie następnego dnia zakopali go pielgrzymi. Marlow wrócił do Europy i jej miast, gdzie wszyscy żyli całkiem czym innym niż w dzikim skrawku Afryki, który odwiedził. Zaraz też zaczęli odwiedzać go różni ludzie. Był przedstawiciel towarzystwa, który próbował różnymi prośbami i groźbami wydobyć od Marlowa dokumenty, które pozostawił Kurtz. Ale ani jemu ani wcześniej Dyrektorowi nie udało się tego dokonać. Był też starszy kuzyn nieboszczyka, który chciał się dowiedzieć wszystkiego o jego ostatnich chwilach. Marlow starał się przekazać mu to co wiedział, a na koniec ofiarował mu kilka listów, które przechowywał starannie po śmierci Kurtza. Zjawił się również dziennikarz, który twierdził, że marny był z niego pisarz, ale przemawiać umiał. Potrafił porwać tłumy. A wszystko dzięki niezachwianej wierze, którą posiadał. Byłby wspaniałym przywódcom jakiejś skrajnej partii. Marlow zgodził się z nim i ofiarował mu raport, który znajdował się wśród dokumentów. Powiedział, że może go on opublikować bądź nie. Wedle własnego uznania. Dziennikarz wyszedł zadowolony. Marlowowi pozostała już tylko niewielka ilość listów i fotografia narzeczonej. Zrobiła ona na nim pozytywne wrażenie. Postanowił ją odwiedzić. Idąc do niej raz jeszcze wspominał to co usłyszał od Kurtza. Jego czasami dziwne wywody przerażająco nieskomplikowane w swojej prostocie. Jego obecność czuł aż do samych mahoniowych drzwi, przed którymi stanął. W środku spotkał się z niemłodą kobietą, całą w żałobie, choć od śmierci jej narzeczonego minął już ponad rok. Była ona pewna, że Marlow był przyjacielem zmarłego, że wręcz kochał go, bo nie sposób było go nie kochać. Musiał być jego przyjacielem, skoro ten przysłał go do niej. Wylała za pomocą słów całą swoją rozpacz, będąc przekonaną, że Marlow współczuje jej. On sam nie był tego pewny. W pewnym sensie podzielał jej zdanie o wyjątkowości tego człowiek, ale w przeciwieństwie do niej nie rozpaczał nad jego odejściem. Ona nie mogła uwierzyć, że nigdy go już nie zobaczy i nie usłyszy. Marlow widział go wyraźnie i pamiętał jego słowa. Był pewny, że towarzyszył mu on będzie aż do końca jego dni. Kobieta, która przed nim otwierała duszę błagała go, żeby powiedział jej jego ostatnie słowa. Był z nim przecież do końca. Musi jej je wyjawić aby mogła z nimi żyć. Marlow wahał się. Ostatnim wypowiedzianym słowem Kurtza było „Ohyda”. Tak określił to co widział przed śmiercią. Marlow powiedział jej jednak, że ostatnim jego słowem było jej imię. Wyznanie to sprawiło, że wpadła ona jakby w atak, mówiąc głośno, że była pewna iż tak właśnie było. I choć Marlow spodziewał się, że tym kłamstwem spowoduje, że niebo runie mu na głowę, to nic się nie stało. Niebo nie przejmowało się takimi drobiazgami.
Marlow zamilkł. Zapadłą ciszę na jachcie krążowniczym „Nelly” przerwał głos Dyrektora, który stwierdził, że przegapili początek odpływu.

KONIEC

<<Jądro ciemności – część II

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *