Inny Świat – część II

Inny świat – Część druga

Głód

inny_swiat

Inny Świat część II – streszczenie szczegółowe pdf do ściągnięcia na dysk

Obóz nie był miejscem gdzie człowiek mógł prowadzić normalną, ludzką egzystencję. Dlatego również inna musiał być w nim moralność. Oprawcy nauczyli się tak wykorzystywać władzę nad ludźmi, żeby wykrzesywać z nich najbardziej pierwotne instynkty. W ogóle człowiek pozostawiony sam sobie w środowisku gdzie nie ma określonych wartości moralnych jest po prostu kupą gnoju. Obłudą jest myślenie, że na wolności jest się całkowicie wolnym. Tam też człowiek ginie w odmętach piekła i grzechu, systemu wartości, który narzuca Kościół Katolicki. Systemy są podobne. W obu przypadkach jest się bezwolnym przedmiotem w czyichś rękach.

Obóz potrafił złamać każdego. Ale z moich obserwacji wynika, że o wiele szybciej upadały kobiety. Miały coś, co interesowało każdego mężczyznę. Swoje ciało! Moralność obozowa była taka, że gdy jakiś chłopiec oddawał sie starej pielęgniarce, jakiś mężczyzna donosił lub wykorzystywał innych był oceniany jako osoba zaradna. Gdy robiła to kobieta była bladzią i prostytutką. Nie umiały one przetrwać długo w takich warunkach. Były takie, które już drugiego dnia oddawały wszystko, czyli całą siebie brygadziście, po to żeby polepszyć trochę swój los. A gdy już zaczęły, tonęły w odmętach seksualnego upodlenia. Myślały także o macierzyństwie. Nie dlatego, że tak bardzo pragnęły dziecka. Ciężarne kobiety przez pół roku zwolnione były od pracy. Ten czas miał pozwolić na urodzenie i wykarmienie dziecka, które następnie zabierane było nie wiadomo gdzie.

Parę tygodni po tym jak zjawiłem się w obozie trafiła tu również młoda Polka, córka oficera. Była dumna, piękna i hardo patrzyła ostrym wzrokiem na każdego mężczyznę, który chciał się do niej zbliżyć. Pilnowała się też, nie wychodząc po zmroku z baraku. Nie znając jeszcze reguł obozowych założyłem się z więc z inżynierem Polenko, który zarządzał składem jarzyn, w którym dziewczyna pracowała. Dość długo trzymała się świetnie. Odrzuciła moją propozycję zostania jej fikcyjnym mężem z oburzeniem. To uchroniłoby ją na dłuższy czas przed zakusami mężczyzn. Polenko pilnował ją dobrze i w końcu któregoś wieczoru przyniósł jej majtki i rzucił na łóżko. Musiałem oddać mu pół pajdy chleba, o które założyliśmy się. Odtąd dziewczyna zmieniła się zupełnie. Miał ją kto chciał i gdzie chciał. W 1943 roku spotkałem ją w Palestynie. Była już tylko starą kobietą.

Innym przykładem była Tania, śpiewaczka operowa z Moskwy, która nieopatrznie ośmieliła sie zatańczyć nadprogramowe tańce na zagranicznym przyjęciu. Dostała dziesięć lat i trafiła do brygady leśnej. Dla jej drobnej postaci była to mordercza praca. Ponieważ jednak podobała się, była pilnowana dokładnie. Po dwóch tygodniach pracy w lesie i najmniejszych porcji żywnościowych przyszła do baraku „lesorubów” i zwaliła się na łóżko brygadierowi. Odtąd była maskotką brygady, wykorzystywaną na różne sposoby. Wyciągnął ją stamtąd naczelnik, któremu się spodobała i odtąd to jemu urządzała koncerty.

Głód potrafił złamać każdego i jeżeli istnieje Bóg to powinien w wyjątkowy sposób karać tych, którzy używają morzenia głodem do łamania jednostek.

Jedynie ci, którzy mieli sposobność pracy poza zoną, mogli co jakiś czas napełnić żołądek. Było to jednak zawsze obarczone ryzykiem. Żywność trzeba było ukraść, a kontrole w których przodował naczelnik obozów kargopolskich, Blumen, były zawsze ostre.

Miejscem gdzie ocenić można było skutki głodowania była łaźnia, do której zachodziliśmy raz na trzy tygodnie. Tam zrzucaliśmy nasze łachy, które szły do dezynfekcji, a sami oddawaliśmy się czynności mycia. Było to jedyne porządne mycie, w odróżnieniu od codziennego przecierania śniegiem zaropiałej twarzy. Tam spotkałem starego profesora z Łodzi, który trafił do Rosji zaraz po rewolucji, sympatyzując z sowietami. Sprowadził sobie młodą Olgę, z którą ożenił sie i żyło mu się dobrze dopóki oboje nie trafili do obozów za prowadzenie salonu z książkami wyłącznie polskimi. Ewenementem było to, że po wielu etapach znaleźli się razem w Jarcewie. On został już skierowany do trupiarni a ona pracowała w 56 brygadzie cerując worki i przebierając zgniłe warzywa. Przynosiłem Borysowi co jakiś czas skrawki jedzenie, które pochłaniał łapczywie, wyciągając na zwierzenia. Opowiedział mi o swoich doświadczeniach z literaturą w Związku Radzieckim. Jak zmieniało się nastawienie do niej wraz z różnymi prądami politycznymi. Stał się też moim nauczycielem, prowadząc wykłady, których musiałem się uczyć i z których byłem, pomimo zmęczenia po pracy, odpytywany. Byłem też dumny z siebie gdy mogłem przekazać mu to co działo sie w literaturze podczas jego pobytu w obozie a czego dowiedziałem sie na Uniwersytecie Warszawskim w przeddzień wybuchu wojny.

Trwało to kilka miesięcy. Wtedy, w marcu 1942 roku, profesor poszedł z etapem do Mostowicy. Miał szczęście, ponieważ w Jarcewie zaczął się wtedy wielki głód. Szybko zebrał on swoje plony. Ja sam śniłem wtedy sny erotyczne a zarazem kanibalistyczne. Kobiety ulepione z ciasta były pożerane w zbiorowych orgiach. Budziłem się wtedy zlany potem i przerażony. Od czasu do czasu ktoś złapał psa, którego mięso obsmażone na ogniu połykaliśmy łapczywie. Później odkryłem, że pracując przy rozładunku mąki można zmieść jej resztki z podłogi i ugotować papkę, która wspaniale zapełniała żołądek. Znalazłem również sposób aby tak przyrządzoną potrawę przemycać do obozu. Oblepiałem ugotowanymi, kleistymi kluskami piersi Olgi, młodej małżonki profesora, która w ten sposób przemycała je przez wartownię. Wieczorem dzieliliśmy się tym smakołykiem z Dimką, magazynierem szmaciani, gdzie uprawialiśmy nasz proceder, i nami.

Profesor tymczasem przymierał głodem w Mostowicy i widać już było u niego pierwsze oznaki obłędu. Był jednak jeszcze w stanie przesyłać przez więźniów idących etapem krótkie wiadomości, w których pisał swoje najnowsze spostrzeżenia na temat literatury.

[metaslider id=1923]

Inny świat – Część druga

Krzyki nocne

Po pracy każdy więzień miał kilka godzin dla siebie przed zapadnięciem w sen. Spędzali je na swój sposób wykonując ulubione bądź nakazane czynności. Te rytuały miały naśladować codzienność więźniów na wolności. Baczny obserwator mógłby dostrzec groteskowość tych zachowań w sytuacji w jakiej znaleźli się więźniowie, ale było im to potrzebne dla zachowania w miarę normalnego stanu umysłu w tej nienormalnej sytuacji.

Wieczorami barak wyglądał jak szpital. Niektórzy więźniowie po jedenastu godzinach pracy o głodzie nie poruszali sie wcale na pryczach. Inni zbierali sie w grupy i rozmawiali przyciszonymi głosami. Byli także odwiedzający, wyglądający najnormalniej ze wszystkich. Jak odwiedzający chorych.

Byli też wśród nas osobnicy, u których obłęd już dawno zagościł w oczach. Z utęsknieniem czekali oni na śmierć, nie będąc w stanie zakończyć swojego nędznego żywota samemu. To ich religijność powstrzymywała ich przed tym. Upragniona śmierć była największym darem niebios na jaki oczekiwali. Nie było nim życie wieczne ale wieczne odpoczywanie w grobie.

Jednym z takich osobników był stary Czeczen, którego spotkałem już pierwszego dnia siedzącego przy ogniu na wpół rozebranego. Kolektywizacja zabrała mu jego gospodarstwo, które posiadał na stokach Kaukazu. Aresztowano go gdy odmówił wydania worka pszenicy i zabił dwa barany z kolektywnego stada. Nie wyjawił na śledztwie, pomimo dotkliwych tortur, gdzie ukrył tą resztkę swojej własności. Tak trafił do obozu. Jego rodzina wywieziona została w niewiadomym kierunku. Nie pozostało mu nic innego jak modlić się o śmierć. I rzeczywiście każdego wieczora, przed snem, robił to.

Ale większość więźniów bała się śmierci. Czuli, że z każdym dniem zbliżają się do niej o parę lat. Choć w ambulatorium mówiono każdemu, że nic im nie jest, wszyscy widzieli jej pierwsze oznaki. Co gorsza byli świadomi wspólnoty w tym względzie. Obok, na pryczy, leżał osobnik w tym samym stanie. Niewielu zdrowych, z przerażeniem omijało chorych, jak zadżumionych. Tak jakby śmiercią można było się zarazić. Staliśmy się wszyscy egoistami i bez drgnienia powieki obserwowaliśmy wynoszonych, sztywnych współwięźniów. Nie dowiedzieliśmy się nigdy gdzie chowani są umarli. Widzieliśmy tylko sanie wywożące ich w nieznane miejsce. To było jeszcze gorsze niż sama śmierć. Sprawiało, że jednostka wymazywana zostawała z pamięci ludzkiej i ślad po niej ginął. W obozie powstawały układy. Żyjący mieli za zadanie zapamiętać datę śmierci umarłych i przekazać ją potomności. Na ścianach powstawały swoiste nekrologi z datami zgonu.

Z tą świadomością obóz wieczorem cichł. Około dziesiątej ustawały rozmowy, a około północy rozlegało się pierwsze chrapanie i krzyki oraz jęki śpiących. Przechodziło ono w zawodzenie, jakby stado wilków znalazło się w centrum obozu. Stado skazańców zaczynało swoje nocne zmagania z dręczącymi ich koszmarami.

Inny świat – Część druga

Zapiski z martwego domu

Gdy któregoś dnia, już wieczorem, przechodziliśmy razem z brygadą obok tablicy ogłoszeniowej, zobaczyliśmy ogłoszenie o tym, że niedługo wyświetlany będzie film. Zdarzało się to raz do roku, albo rzadziej. Dla mnie był to pierwszy raz. Pokaz miał się odbyć w baraku, który służył za kulturalny ośrodek obozu. Tam mieściła się biblioteka z książkami tylko odpowiednimi. Więźniowie obojętnie podchodzili do tego wydarzenia. Były to jednak pozory. Wierzyli, że spełniają się tylko te marzenia, do których nie przywiązuje się wagi.

Barakiem kulturalnym zarządzał Kunin. Były więzień obozu i moskiewski złodziej. Pomagał mu jego wierny towarzysz jeszcze z czasów gdy był więźniem, Paweł Ilicz. Tylko pospolici przestępcy mogli dbać o kulturalną edukację więźniów w obozie. Cała ich działalność polegała na wypożyczaniu książek. Dla politycznych oferta była ograniczona do tych jakie zadysponował Kunin. Pospolici mieli nieograniczony dostęp do wszystkich książek. Ani jedni ani drudzy jednak nie przejawiali ochoty do czytania. Dla spokoju wypożyczali jakąś książkę, ale bardzo rzadko ja czytali. Kunin starał się również namówić kogokolwiek do nauki czytania i pisania, ale na to już wygłodniali i umęczeni pracą więźniowie nie chcieli się dać namówić, twierdząc że posiedli te sztuki jeszcze na wolności. Zarządca baraku kulturalnego mógł pisać w swoich raportach, że analfabetyzm w jego obozie został całkowicie wypleniony.

Kunin wykorzystywał barak jeszcze do jednej rzeczy. Wieczorem sprowadzał tam swoje liczne kochanki. W obozie mówiono, że łatwo mu przychodzi „edukowanie” nowo przybyłych dziewczyn a z dzieci, które mu one urodziły na pryczach mógłby stworzyć oddział przedszkolny.

Jedynym więc zajęciem kulturalnym powszechnie akceptowanym przez wszystkich były przedstawienia i projekcje filmów. Gdy nadchodziła ta chwila wszyscy, wręcz z nabożnością, schodzili się do baraku. Obowiązywała tam bezwzględnie grzeczność. Nikt nie śmiał zrobić czegoś co mogłoby spowodować odwołanie całego wydarzenia. Gdy zjawiał sie naczelnik Kunin mógł rozpoczynać. Sam pokaz poprzedzany był przez propagandowe filmiki, różnie odbierane przez widownie, ale gdy rozpoczynał sie pokaz potrafił zachwycić na co dzień  zajętych przeżyciem więźniów. To co widzieli na ekranie wydawało sie dla nich czymś bardzo odległym. Pierwszy film jaki wyświetlano na pokazie za mojej bytności w obozie było to amerykańskie dzieło. Wokół mnie słychać było szepty, zachwycające sie widokami, jakie ujrzeć można było na ekranie. „Czy my kiedyś tak pożyjemy” słyszałem wyraźnie wyszeptane słowa obok mnie. Szeptała Natalia Lwowna, młoda ale już z wyglądy stara i niezgrabna, kobieta. Trafiła do obozu po sprzedaży kolei wschodniochińskiej rządowi Mandżukuo. Paradoksalnie do obozu trafili ci, którzy opowiadali sie za pozostawieniem jej w Rosji. Była ona tak niepozorna i nieatrakcyjna, że nie zwracała właściwie niczyjej uwagi. Temu zapewne zawdzięczała pracę w biurze. Dodatkowo mówiono jeszcze o jej chorobie serca. Po wyjściu z baraku wszyscy byli podekscytowani. Większość cieszyła się. Natalia natomiast płakała. Szedłem obok niej zakłopotany. Po chwili zapytała mnie czy myślę, że płacze z tęsknoty za tym co widziała na filmie. Przytaknąłem. Ona odpowiedziała, że już od dawna mieszkamy w martwym domu. Kazała mi poczekać chwilę. Zniknęła w swoim baraku a po chwili ukazała sie znowu niosąc schowaną książkę. Dała mi ją i kazała przeczytać. Były to „Zapiski z martwego domu” Dostojewskiego. Książka, której nie wolno było czytać. Odtąd każdą chwilę spędzałem na jej odkrywaniu. Przeczytałem ja dwa razy, kryjąc się z tym jak najdokładniej i zarywając czas na odpoczynek. Dostojewski otworzył mi oczy. Tak dokładnie opisywał katorgę, że czuło sie jakby był tu z nami. Po przeczytaniu tej lektury obudziłem się jakby z letargu i w głowie po raz pierwszy zaświtała mi myśl o samobójstwie, które uwolniło by mnie od cierpienia. Na szczęście właścicielka książki upomniała się o nią i uwolniła mnie od wpływu jaki ona na mnie wywierała. Oddawałem ją z mieszanymi uczuciami. Dla Natalii była ona wszystkim co ma na świecie. Dzięki niej już dawno poczuła się wolna. To Dostojewski uświadomił jej, że poprzez to, że może wybrać rodzaj śmierci staje się wolna.

O kolejnym przedstawieniu, tak nazywaliśmy wszystkie wydarzenia jakie miały miejsce w baraku kulturalnym, dowiedzieliśmy się dużo wcześniej. Miał to być koncert. Wystąpić miała Tania, marynarz z Leningradu Wsiewołod i Żyd z Warszawy Zelik Lejman.

Marynarz był lubiany przez wszystkich. Można powiedzieć, że był duszą towarzystwa i uważał, że ma nieprzeciętny baryton. Skąpił go wszystkim mówiąc, że to on zdecyduje kiedy go użyje. Potrafił snuć długie, podkolorowane opowieści o swoim życiu i podróżach jako marynarz. Miał też na ciele wytatuowane postacie z cyrku. Zwierzęta i akrobatów. Dawał pokazy w barakach, ściągając koszulkę i umiejętnie poruszając mięśniami i skórą. Do obozu trafił po tym jak w Marsylii spędził noc z prostytutką. Nie jego nieobecność na statku była powodem uwięzienia. Była nim kartka, która po jakimś czasie dotarła do Leningradu od jego kochanki, zwolenniczki komunizmu. To uwielbienie sprowadziło na niego wyrok i … syfilis.

Inną zgoła postacią był Zelik Lejman. Nigdy nie chciał rozmawiać ze mną po polsku, choć całe życie spędził w Warszawie. Po upadku Polski jego rodacy tłumnie ruszyli na nową granicę, Bug. Tam czekali na nich ich nowi współpaństwowcy z ziemi obiecanej, radzieccy żołnierze. Długie serie z karabinów maszynowych kładły pokotem uciekających przed niemiecką machiną śmierci. Wielu koczowało na granicy prosząc o pomoc miejscowych. Ci wyspecjalizowali się w przemycie ludzi, bogacąc się szybko. Części, której udało się przedostać, dane było dotarcie do niegdyś polskich, a teraz sowieckich miast. Władza radziecka przyglądała sie temu obojętnie. Gdy jednak zaproponowała im radzieckie paszporty odmówili. Zapamiętano to dobrze i po klęsce Francji w 1940 rozpoczęto czystkę. Większość z nich trafiła do obozów pracy, stając się najzacieklejszymi wrogami władzy radzieckiej. Zelik był wyjątkiem. Postanowił wpasować się w nową sytuację i został donosicielem. To sprawiło, że już po dwóch tygodniach został obozowym fryzjerem. Nienawidzili go wszyscy, ale nie mogli mu nic zrobić. Ratował się również piękną grą na skrzypcach, której przysłuchiwaliśmy sie stojąc nieopodal jego baraku.

Na drugie przedstawienie poszedłem z Olgą i Natalią Lwowną. Zjawiliśmy sie tam pomimo głodu, jaki wtedy panował. Głodni byliśmy zawsze, a głodem określaliśmy okres gdy mieliśmy ochotę zjeść wszystko co widzieliśmy w około. Tym razem atmosfera była napięta, a rozładowało ją dopiero rozpoczęcie przedstawienia. Rozpoczęła je Tania. Musiała jednak zapłacić ona za to, że porzuciła więźnia dla wolnego człowieka. Z widowni poleciały obelgi. Dokończyła swój występ speszona i szybko opuściła scenę. Następny był Wsiewołod. Śpiewał on pieśni marynarskie, a na koniec porwał widownię, która razem z nim zaintonowała smutną pieśń. Kolejnym był Zelik Lejman. Jak zwykle na jego twarzy malowała się pogarda. Gdy jednak zaczął grać jego twarz złagodniała. Ja sam wpadłem w odrętwienie podczas jego występu. Spowodowane ono było głodem i zmęczeniem. Ocknąłem się gdy sala oklaskiwała jego występ. Obok mnie nie było Natalii Lwownej, która zasłabła i opuściła barak. Później dowiedziałem się, że próbowała popełnić samobójstwo. Odratowano ją jednak. Widywaliśmy się jeszcze z daleka, ale nigdy już nie zamieniliśmy słowa.

Inny świat – Część druga

Na tyłach otieczestwiennoj wojny

Partia szachów

Wybuch wojny spowodował drastyczne zmiany w mojej sytuacji. 29 czerwca zostałem, wraz z innymi cudzoziemcami i rosyjskimi więźniami politycznymi, przeniesiony do nowo utworzonej brygady 57, która w lecie miała pracować przy sianokosach a w zimie przy załadunku drzewa na wagony.

W pierwszej chwili wszystkich Rosjan ogarnęło osłupienie i przerażenie. Później, gdy Churchill oświadczył, że Anglia stanie przy Związku Radzieckim, niedawni imperialistyczni wrogowie zmienili się w przyjaciół. My wszyscy z nadzieją słuchaliśmy przemówienia Stalina. Nie brzmiał już jak dyktator. Teras słyszeliśmy głos przerażonego starca. Oczekiwano z nadzieją hitlerowskich wyzwolicieli. Paradoksalnie na ziemiach zajętych przez Niemców takie same nadzieje skierowane były do Armii Czerwonej.

Nasi strażnicy mieli oczywiście inne podejście. Na początku martwili sie losem swojej ojczyzny. Zaraz jednak zaczęli obawiać się, że stracą spokojne posady i będą musieli tułać się po okopach narażając życie. Po dwóch tygodniach wszystko się zmieniło. Wbrew przewidywaniom siły w obozach wzmocniono. Z brygadami wychodziło teraz dwóch strażników. Usunięto wszystkich obcokrajowców i politycznych z technicznych stanowisk i przeniesiono ich do pracy fizycznej. Operacja ta kosztowała Związek Radziecki ok. 1 mln żołnierzy (zważywszy na szacowaną ilość więźniów w obozach), osłabiając siły frontowe. Nasz ekspert, Sadowski, który jeszcze w czasach Lenina zajmował wysokie stanowiska w rządzie, twierdził jednak, że w obecnej sytuacji Rosja nie przegra. Jej armia cofała się w miarę sprawnie i mogła tak cofać się aż do Uralu. Przyjąłem tą tezę za swoją, wydawała się bowiem całkiem logiczna. A od momentu podpisania paktu polsko sowieckiego, nie mogłem już pragnąć klęski Armii Czerwonej. Po traktacie Sikorski – Majski sytuacja Polaków zmieniła się drastycznie. Strażnik naszej brygady, któregoś dnia poklepał mnie po ramieniu i powiedział, że teraz razem będziemy bić Germańców. To spowodowało, że odsunęli się ode mnie, jak i od innych Polaków, wszyscy więźniowie, a to na ich przyjaźni zależało mi bardziej.

W grudniu 1941 roku kolejne przemówienie wygłosił Stalin. Tym razem brzmiał twardo, stanowczo. Nie słychać było w jego głosie tonu starca i załamanego, niepewnego człowieka. Stwierdził, że ofensywa Niemiecka została zatrzymana dzięki nie tylko Armii Czerwonej ale także tym, którzy pilnowali zaplecza. Czyli między innymi naszym strażnikom. Wszyscy więźniowie byli załamani.

Taka była sytuacja polityczna gdy w baraku technicznym rozegrały się pewne zdarzenia. Był on miejscem gdzie przebywali więźniowie z wykształceniem. Mieli oni dodatkowe przywileje, jak właśnie mieszkanie w tym, lepiej wyposażonym baraku, czy dodatkowe racje żywnościowe. Mieli za to dodatkowe zadania a także, poza pewnymi wyjątkami, obowiązek donosić.

Byłem stałym gościem w tym baraku i miałem tam kilku znajomych, z którymi grałem często w szachy. Któregoś lipcowego wieczoru, gdy rozgrywałem właśnie partię z wiedeńczykiem, inżynierem Weltmanem, do baraku wpadł podpity młody technik, którego nazwiska już nie pamiętam. Właśnie nadawano komunikaty wojenne mówiąc o ilości straconych samolotów niemieckich. Podpity młodzieniec wykrzyczał, że ciekawie byłoby usłyszeć ile samolotów radzieckich strącili Niemcy. Zapanowała cisza. Tylko jeden z mieszkańców, Zyskind, wyszedł w ciemność. Po chwili z baraku zabrano podpitego gadułę i Machapetiana, inżyniera konstruktora z Armenii. Wrócił on po chwili mówiąc, że musiał podpisać zeznanie w sprawie słów, które wypowiedział nieostrożny młodzian. Po chwili usłyszeliśmy strzał. Nie miałem już ochoty na dalszą grę. Zyskind wrócił na swoje miejsce i wszystko było jakby nic się nie stało.

Inny świat – Część druga

Sianokosy

Był to najpiękniejszy okres jaki dane mi było przeżyć w obozie. Mogłem napawać sie roślinnością, nasycić jagodami i opalić słońcem. Wracałem spracowany ale szczęśliwy. Lato trwało na północy krótko. Już we wrześniu zaczynały się ulewy a wraz z nimi kończyły się sianokosy. Z żalem myślałem o tym, że trzeba będzie wrócić do uciążliwej pracy obozowej. Będąc w tej brygadzie poznałem starego komunistę, Sadowskiego. Pochodził ze starej gwardii i gdy usłyszał coś o Stalinie, błysk nienawiści pojawiał się w jego oczach. Pomimo, że dostał wyrok, nie przestał wierzyć w komunizm. Traktował go, jak wielu innych, tak jak traktuje się religię. Gdy skończyły się sianokosy moja 57-ma brygada trafiła do lasu. Mój organizm zareagował cyngą. Były momenty, że słaniałem się na nogach. Wszystkie moje zęby chwiały się w dziąsłach, a na nogach wystąpiły ropiejące czyraki. Zostałem też kurzym ślepcem. Nie lepiej czuł się Sadowski. Wpadł w obłęd głodowy i pomimo, że byliśmy w przyjacielskich stosunkach, któregoś wieczoru wyrwał mi miskę z lichą zupą. Patrzył przy tym na mnie z obłędem w oczach nie poznając mnie. Ja również powoli staczałem się w otchłań. Pomimo amnestii dla Polaków nikt nie zwalniał mnie z obozu. Jedyną pomocą był mi Machapetian. Pomagał mi we wszystkim, grał ze mną w szachy, wysłuchiwał moich teorii, pocieszał jak mógł. Nikt jednak nie przychodził, żeby poinformować mnie o moim wyjściu. Któregoś wieczoru zaczepił mnie stary, ormiański szewc, znany w obozie ze swojej uczciwości. Wprowadził mnie do swojego warsztatu i powiedział, że jeden z krawców wygrzebał dziurę w ścianie i podsłuchuje zeznania, jakie składają kapusie obozowi Struminie, funkcjonariuszce NKWD. Była tam mowa o mnie i o tym, że moje wywody polityczne są całkiem inne niż pozostałych. Przepowiadam również zwycięstwo Rosji, nie tak jak pozostali Polacy. Na pewno jestem jakimś trockistą i mogę narobić wiele szkody. To usłyszałem od mojego rozmówcy. Szokiem było natomiast, gdy dowiedziałem się, że kapusiem był Machapetian.

Inny świat – Część druga

Męka za wiarę

W listopadzie 1941 roku nadal tkwiłem w obozie i obserwowałem masy polskich więźniów przechodzących etapami na wolność. Postanowiłem, że jedynym sposobem zwrócenia na siebie uwagi będzie głodówka. Byłem świadomy, że nie wzmocni to mojego organizmu, ale ryzykowałem skróceniem sobie życia na kilka miesięcy. Moja choroba postępowała i nie dawano mi więcej życia. Problemem było to, że w Rosji głodówkę i odmowę pracy traktowano jako sabotaż i karano śmiercią. Namówiłem do wspólnej akcji innych Polaków znajdujących się jeszcze w obozie. 30 listopada ostatni raz  spotkaliśmy się w koncie baraku. Byłem już zdecydowany na działanie. Wszyscy inni czekali tylko aż podejmę decyzję. W końcu zrobiliśmy to. Odnieśliśmy po kolei, tak żeby nie wyglądało to na zorganizowaną grupę, swój chleb i kartki żywnościowe do biura Samsonowa.

Byłem wtedy w najgorszym stanie w czasie pobytu w obozie. Zacząłem nienawidzić swoich rosyjskich współwięźniów, tak jakby to oni byli winni tego, że nie obejmuje mnie amnestia. Stosunki pomiędzy uczestnikami głodówki również nie były najlepsze. Każdy z nich z podejrzliwością spoglądał na drugiego i czekał tylko kiedy ktoś zdradzi i kosztem innych wydostanie się stąd. W moim baraku wszyscy byli zdystansowani. W oczach większości widać było lęk. Nie wiedzieli co z tego wyniknie i czy ta cała głodówka nie dotknie również ich. Nie do pojęcia było dla nich, szczególnie dla Rosjan, że ktoś może się zbuntować przeciw systemowi panującemu za drutami.

Leżąc na pryczy przestałem jakby odczuwać głód. W pewnym etapie organizm blokuje takie doznania. Bałem się, że każda zmiana jaka może mnie teraz spotkać będzie zmianą na gorsze. Jak żebrak, który z podejrzeniem traktuje nadmiernie hojnego dobroczyńcę, nie chciałem przyjąć do świadomości, że mój los może się poprawić.

Nie głodówka była jednak największym problemem. Stawała się nim odmowa wyjścia do pracy. Regulamin obozowy przewidywał za to surowe kary z karą śmierci włącznie. Od czasu wybuchu wojny w obozach działały doraźne trybunały, które de facto mogły zrobić z więźniami co chciały. Rozmyślałem o tym prawie całą noc. Nad ranem zasnąłem mocno i obudziło mnie dopiero szarpniecie za nogi. Barak i obóz były już puste. Budzącym mnie był Zyskind. Kiwnął głową żebym szedł za nim. Po drodze zebraliśmy pozostałych głodujących i udaliśmy się do biura Samsonowa. Tam przepytywał on nas o powody głodówki. Będąc w biurze odpowiedziałem, że domagam się zwolnienia na podstawie amnestii zawartej w układzie Sikorski – Majski, a przynajmniej kontaktu z przedstawicielami władz polskich. Naczelnik zapytał mnie czy zdaję sobie sprawę, że odmowa pracy może być ukarana przez doraźny trybunał i jest poważnym wykroczeniem? Odpowiedziałem , że tak, ale nie chciałem podpisać tego na piśmie. Około dziewiątej wszyscy byliśmy już w izolatorze, czyli w więzieniu w więzieniu. Wydawać by się mogło, że dzięki niemu uwolnić można było się od pracy. Była to ułuda. Warunki jakie tu panowały i jeszcze ograniczone porcje żywnościowe powodowały, że był to koszmar. Nieosłonięte niczym okna powodowały, że było tu niewiele cieplej niż na zewnątrz a rozmiar celi mógł przyprawić o klaustrofobię. Pierwszą noc spędziłem skulony jak tylko mogłem, na pryczy, z dala od okna. Rano ledwo zdołałem rozprostować swoje członki. Zapukałem przez ścianę do sąsiada, który też już nie spał, ale nie był za bardzo rozmowny. Ściany w izolatorze były cienkie i pozwalały na swobodną komunikację. Z drugiej strony siedział Gorbatow. Ten był bardziej rozmowny. Może dlatego, że jako Rosjanin nie brał udziału w głodówce. Powiedział, że obok niego siedzą trzy siostry zakonne. Z pochodzenia Węgierki. Tafiły tu za odmowę wyjścia do pracy w Nienadomie. Wszyscy o nich słyszeli ale nikt nie widział. Nie chciały dłużej służyć szatanowi. Wieczorem do mojej celi wrzucono jakiegoś więźnia. Nie przyglądałem mu się ani nie zamieniłem z nim słowa przez pięć dni jego pobytu. Słuchałem jak wieczorem je swoją rację i wychodzi rano do pracy. Na pewno miał mnie kusić. Po czwartym dniu pobytu w celi i głodówce osłabłem tak, że ledwo mogłem zwlec się z łóżka. traciłem też poczucie świadomości. Z trudem przychodziło mi zorientowanie się gdzie jestem i co tu robię, gdy budziłem się z nerwowego snu. Długo też musiałem przypominać sobie swoje dotychczasowe życie. Przychodziło mi to z trudem. Żałowałem, że nie potrafię się już modlić. Cóż bowiem pozostało, w sytuacji w jakiej byłem, jeżeli nie wiara w to, że na tamtym świecie czeka mnie spokój i ukojenie.

Około południa zjawił się u mnie w celi jakiś wysokiej rangi NKWDzista. Zapytał mnie o nazwisko. Wypowiedziałem je powoli. Gdy zapytał czy przerwę głodówkę, wykrzyczałem że Nie! Opadając na pryczę usłyszałem jak mówił. „Trybunał wojenny”. To samo działo się w innych celach. Trzy osoby były już w szpitalu, mdlejąc z głodu. Dowiedziałem się tego z kartki, jaką wcisnął mi Zyskind przynosząc jedzenie. Następnego ranka obudziłem się cały opuchnięty. Głód coraz bardziej niszczył mój organizm. Z niemałym trudem ściągałem ubranie odrywając je od owrzodziałego i zaropiałego ciała. Teraz mogłem swobodnie puchnąć. Zasnąłem. Obudził mnie łomot z celi Gorbatowa. Powiedział, że wyprowadzili siostry. Zniknęły one za zoną, wraz ze strażnikami, w zapadającej ciemności. Później usłyszałem jeszcze trzy wystrzały. Następnego dnia odwiedził mnie lekarz, Loevenstein. Radził, żeby przerwać nielegalną głodówkę i zastąpić ją legalną. Przeżyję sobie kilka miesięcy w cieple trupiarni. Na nic lepszego nie mogę liczyć. Nie zgodziłem się. W nocy jednak, gdy poczułem ostry ból serca i byłem pewny, że wszyscy wokoło umarli, zacząłem walić w ścianę współwięźnia T. Długo trwało zanim się odezwał. Ucieszyłem się, że żyje i zaproponowałem żeby przerwać głodówkę. Ku mojemu zaskoczeniu nie zgodził sie na to. Uspokoiłem się i zasnąłem.

W końcu ósmego dnia głodówki Zyskind otworzył celę i kazał mi wychodzić. Pojawił sie również T. Obaj trafiliśmy do szpitala, podpisując wcześniej depeszę do profesora Kota, ambasadora polskiego w Kujbyszewie. W szpitalu uratował nas stary polak, doktor Zabielski, który zamiast nas nakarmić wstrzyknął nam po dwa zastrzyki z mleka. Następnego dnia zjadłem pierwszy posiłek i przeżyłem męczarnie w latrynie próbując przecisnąć przez jelita skamieniałe odchody, z których mój organizm wycisnął wszystko co mógł.

Inny świat – Część druga

Trupiarnia

Miejsce to było kresem wędrówki obozowej. Trafiali tu osobnicy niezdolni do pracy i bardzo rzadko stąd wracali. Sam odpoczynek nie mógł przywrócić organizmu do normalnego życia, a dopiero tutaj leżący na pryczy uświadamiał sobie całkowicie głód, który mu doskwierał i nie dał się wyplenić z głowy. Idąc, po pięciu dniach pobytu w szpitalu, do tego niechcianego przez nikogo baraku miałem całkiem inne nastawienie. Niedawne zwycięstwo i perspektywa rychłego uwolnienia wzmacniały moje siły. Jednak odprężenie po niedawnej walce sprawiło, że cynga zaatakowała silniej niż można się było spodziewać. Nie zniknęła moja opuchlizna i rany. Przed wejściem do Trupiarni spojrzałem jeszcze raz na obóz, który już niedługo miałem opuścić na dobre. Z mojego dawnego baraku wyszła brygada. Ktoś rozpoznał mnie i pomachał przyjaźnie. W baraku spotkałem Dimkę, a także pana M i Sadowskiego. Ten ostatni był już w stanie obłąkania i tylko czasami odzyskiwał świadomość. Rywalizował też z Dimką o miano największego żebraka na kuchni. Stosunki między nimi nie były najlepsze i poprawiły się dopiero wraz z moim przybyciem.

Sam barak mógłby uchodzić za noclegownię dla włóczęgów. Jednak cisza w nim panująca, nie ustanowiona żadnymi przepisami, ale charakterystyczna dla hospicjum, odróżniała go od wszystkich innych. Było też w niej czyściej niż w innych barakach, poza odchodami więźniów, którzy już nie umieli zapanować nad swoimi potrzebami fizjologicznymi. Czas wlókł się tu niemiłosiernie, więc więźniowie wynajdywali sobie różne zajęcia. Codziennie ktoś sprzątał i czasami powstawały sprzeczki na temat tego, kto będzie to robił. Ściany były przystrojone w wytwory mieszkańców.

Jednak brak zajęcia i rywalizacja o najmniejszy kęs strawy powodowały, że tłumione w innych barakach zawiść i zazdrość wybuchały tu ze zdwojoną siłą. Można to było zobaczyć po dłuższym tu pobycie. Sam uległem temu stanowi. Gdy udało mi się dostać zajęcie w kuchni (mogłem tam najeść się prawie do syta), zobaczyłem któregoś dnia jak Dimka i Sadowski przepychają sie przy okienku, wpychając swoje miski. Patrzyłem na to z obrzydzeniem, a przecież sam zacząłem chodzić do kuchni po resztki. Nic tak nie denerwuje i odpycha jak widok samego siebie w zachowaniu innych.

Pomimo tych niedogodności to dopiero w Trupiarni zawrzeć można było prawdziwe przyjaźnie. To tutaj dowiedziałem się o historii życia Dimki, choć w zonie żyliśmy prawie jak ojciec i syn. Gdy wybuchła rewolucja był on popem. Zrzucił jednak habit i zaczął pracować dla dobra kraju. W 1936 roku przypomniano sobie jego młodzieńcze popostwo i trafił, jako pionier, do obozów kargopolskich. Innym osobnikiem był mój rodak M. Tak jak ja zatrzymany w obozie po donosie. Zachowywał się jak arystokrata. Poruszał się i wykonywał wszystkie czynności z godnością. Jedyną jego słabością było palenie. Widać było, że cierpi na różne dolegliwości, ale tak jak wszystko, znosił to z godnością. Interesowały go Bóg, Polska i zona. Tak więc razem z nim, Dimką i Sadowskim stanowiliśmy najbardziej zżytą grupę w Trupiarni, choć dwaj Rosjanie patrzyli na M. podejrzliwie.

Nasze nadzieje na wyjście z obozu zostały szybko rozwiane. Wyglądało na to, że zostaniemy tu na dłużej, może na zawsze. Tak dotrwaliśmy do świąt Bożego Narodzenia. Były one obchodzone w obozie, choć zostały wymazane z kalendarza sowieckiego. Pozostali Polacy zjawili się u mnie i tak razem, przy kromce chleba i kubku wrzątku płakaliśmy razem nad swoim losem. Reszta przyglądała nam się z powagą, a niektórzy opuszczali barak. Pani Z. podarowała nam specjalnie na tą chwilę wyhaftowane chusteczki z naszymi inicjałami, a pan B., początkowo niechętnie, rozpoczął opowiadanie o swoim aresztowaniu w baraku zaraz po wybuchu wojny niemiecko – radzieckiej i śledztwie.

Inny świat – Część druga

Opowiadanie B.

Obudzono go nad ranem 23 czerwca. Trafił do izby gdzie czekała na niego Strumina z NKWD. Podsunięto mu do podpisania akt oskarżenia, w którym było napisane, że ponownie zdradził Związek Radziecki. Pomimo nacisków, nie podpisał go. Trafił do celi w Izolatorze. Pod wieczór było tam już 22 więźniów. Wszyscy oskarżeni o zdradę. Znaleźli się tam zarówno byli generałowie, naczelnicy obozów, jaki i fryzjer z Moskwy. Rozpoczęły się nocne śledztwa, na których zmuszano więźniów do podpisywania gotowych protokołów. W końcu i on trafił do siedziby NKWD w miasteczku. Tam śledczy przez dwie godziny przeglądał dokumenty z poprzednich śledztw a później podsunął mu protokół do podpisania. Nie zgodził się. Zdenerwowało to prowadzącego śledztwo. Zaczął kopać i bić pana B. Przetrzymał go następnie całą noc i dzień bez spania, jedzenia i picia. Mimo wszystko nic mu to nie dało. Wrócił do celi, gdzie przez dwa tygodnie dano mu spokój. Wszyscy mieli zakończone śledztwa. Większość trafiła już do celi śmierci. Został tylko on. Pod koniec sierpnia, gdy był już sam, a reszta została rozstrzelana, zaprowadzono go na rozprawę. Tam, ku jego zdziwieniu i niedowierzaniu, sędzina oświadczyła, że na mocy umowy z rządem polskim w Londynie nie będzie sądzony. Kilka dni później wraz z etapem i sześcioma innymi więźniami ruszył do drugiej Aleksjejewki. W porównaniu z Jarcewem była to mordownia. Podzielona na dwie strefy, zwykłą i karną. W  tej drugiej silniejsi bezkarnie mordowali słabszych za kawałek chleba. Trafił właśnie tam. Po dwóch tygodniach udało mu sie stamtąd wydostać do zony. Znalazł się w baraku z samymi Polakami. Gdy wszyscy odmówili pracy, komendant obozu odesłał ich do Kruglicy a stamtąd pan B. wrócił do Jarcewa, witając go jak dom.

Tak spotkaliśmy się w trupiarni. Czas wlókł się niemiłosiernie. Zacząłem znowu puchnąć i słabnąć. Nie czułem jednak głodu. W nocy nawiedzał mnie stale ten sam sen. Wracam w swoje rodzinne strony podziwiając znaną okolicę, a gdy docieram do mojego domu i widzę bliskich, budzę się z krzykiem.

W trupiarni działy się różne dziwne sytuacje. Raz objawił się nam Chrystus w łachmanach. Jeden z więźniów obwieścił zbawienie dla wszystkich i koniec męki, po czym sam runął w ogień. Ostatnim akordem było wystąpienie Sadowskiego jako śledczego. To najbardziej utkwiło mi w pamięci z pobytu w Trupiarni.

Inny świat – Część druga

Ural 1942

19 stycznia 1942 roku oficer Trzeciego Oddziału zjawił się w Trupiarni i oświadczył, że jestem wolny. Następnego dnia rano, przy bramie, żegnali mnie Dimka i pani Olga. Przybiegł też Łganow, był to bowiem dień wychodnij, i wręczył mi kartkę, z prośbą abym wysłał ją do jego rodziny. Palę się dzisiaj ze wstydu, ponieważ nigdy nie wysłałem tej kartki, bojąc się panicznie zbliżyć do skrzynki pocztowej i za udział w tym przestępstwie wrócić do Jarcewa.

W Drugim Oddziale wydano mi dokumenty i polecono wybrać miasto, do którego mogę pojechać. O polskim wojsku rzekomo nic nie wiedzieli. Wybrałem jakiś Złatoust pod Czelabińskiem na Uralu. Pociąg do Wołogdy odjeżdżał następnego ranka, więc wybrałem się na zwiedzanie okolicy.

Gdy dotarłem do Wołogdy okazało się, że najbliższe kilka dni będę musiał w niej spędzić. Razem ze mną znalazło się tu wielu innych wypuszczonych z obozów. Spaliśmy w poczekalni, ściśnięci jak śledzie, a w dzień wychodziliśmy na żebry. Codziennie rano wynoszono z naszej prowizorycznej noclegowni kilka trupów. To co się tam działo jest rudne do opisania. Sam, którejś nocy, szukając drogi do kibla, przyczyniłem się do jednej śmierci. Stawiając stopę w ciężkim bucie, poczułem jak zgniatam nią czyjaś twarz.

W samym miasteczku ludzie narzekali na wojnę. Niektórzy wręcz, po cichu, zadawali pytanie, kiedy w końcu przyjdą ci Niemcy?

Nie miałem po co siedzieć tam dalej. Ruszyłem wzdłuż torów. Zaraz za miastem wsiadłem do pociągu, który zatrzymał się tam na chwilę. W miasteczku Buj odnalazł mnie konduktor. Musiałem wysiadać. W tej cichej mieścinie spotkało mnie szczęście. Najpierw znalazłem kawał chleba przy remizie strażackiej, który po oczyszczeniu zjadłem łapczywie, a potem, i to o tym szczęściu wspominałem, zawiadowca na stacji zaproponował mi pracę. Chodziło o rozładowanie podkładów kolejowych. Z braku robotników stały na bocznicy już od tygodnia. Zapłatą miał być talerz zupy i kilogram chleba. Nasycony jednak wcześniej targowałem się. Chciałem bilet na najbliższy pociąg. Po namyśle zawiadowca zgodził się i o północy ruszyłem ekspresem z Moskwy do Swierdłowska, grzejąc się w cieple korytarza, a później przedziału. Zaprosiły mnie tam zajmujące go kobiety oferując jednocześnie słodką herbatę. Kobiety były pracownicami fabryki ewakuowanej właśnie z Moskwy do Swierdłowska. Z przyjemnością słuchało się ich patriotycznych opowieści dotyczących obrony swojej ojczyzny. Przyjęły mnie do swojego grona z życzliwością jakiej nie doświadczyłem od dawna. Raz tylko zauważyłem strach w ich oczach, gdy wspomniałem o moim pobycie w obozie. Nie robiłem tego więcej. Większość podróży przespałem na górnej półce, karmiony przez moje nowe opiekunki.

W Swierdłowsku przyszła mi ochota na pisanie. Był to znak, że wracam do zdrowia. Za ostatnie kopiejki kupiłem notes i ołówek i zacząłem robić zapiski, z których między innymi powstała ta relacja. Miasto było zatłoczone. Starano się jakoś organizować w nim życie, ale bezskutecznie. Jego architektura była drewniana, poza nowo powstającymi fabrykami, no i cerkwiami. Wszędzie widać było przemęczonych robotników zmierzających do i z pracy, zatrzymujących się w kolejkach. Przez miasto przeszła Dywizja syberyjska, wspaniale wyekwipowana. Jej żołnierze nie zwracali uwagi na wygłodniały tłum, sami pożywiając się konserwami i sucharami z białego chleba.

Zamieszkałem w poczekalni dworca razem z innymi Polakami. Szybko dowiedziałem się od nich jak żyje miasto. Po kilku dniach pobytu udałem się do mieszkania generała Krugłowa. Jego adres otrzymałem dzień przed wyjściem z obozu. Proszono mnie, żebym odwiedził jego rodzinę. Sam generał, po wybuchu wojny z Niemcami, dostał dodatkowy, zaoczny wyrok, podwyższający odsiadkę z siedmiu do piętnastu lat. Gdy trafiłem pod adres w mieszkaniu była tylko jego czternastoletnia córka odrabiająca zadania. Pomogłem jej w tym, czekając na jej matkę. Po raz pierwszy od długiego czasu mogłem umyć sie porządnie w kuchni. Zostałem na kolacji, jakże odmiennej od tych wszystkich, które były moim udziałem w ostatnich latach. Bardzo chciałem zostać na noc w tym ludzkim domu. Gospodyni jednak, na moją prośbę wybuchła płaczem i błagała, żebym im tego nie robił. Wróciłem więc na dworzec do poczekalni.

Poznałem tam pewną Gruzinkę o imieniu Fatima. Była komunistką z zawsze pełnym jedzenia koszyczkiem, a w Swierdłowsku utknęła ponieważ czekała na pociąg do Magnitogorska. Zaprzyjaźniliśmy się. Raz, czy dwa wylądowaliśmy nawet w zakamarku, gdzie kobiety oddawały się mężczyznom. Namawiała mnie, żebym jechał z nią i zapomniał o wojaczce. Jej mąż był już inwalidą wojennym i nie zamierzała się z nim męczyć. Nie skorzystałem jednak z jej oferty. Wyjechała w końcu do swojego miasta jeszcze przez okno wagonu krzycząc do mnie swój adres.

Dziesiątego dnia pobytu w Swierdłowsku, na dworcu zjawił się polski oficer. Poinformował nas, że najbliższy punkt werbunkowy znajduje się w Czelabińsku, a ostatnia dywizja formowana jest w Kazachstanie. W Czelabińsku przyjęto nas dość obojętnie, zapewniając jednak podstawową opiekę medyczną. Do Kazachstanu wyruszyliśmy dziewiątego lutego a już dziewiątego marca byliśmy w miejscowości Ługowoje. Dwunastego marca byłem już żołnierzem dziesiątej dywizji, z nowymi butami, bielizną i ciuchami w rękach. Składała się ona z więźniów zwolnionych najpóźniej z obozów, a więc najbardziej wycieńczonych i schorowanych. Z tego powodu pierwsi ruszyliśmy do Persji. Przez Morze Kaspijskie dotarliśmy tam już na początku kwietnia.

Epilog: Upadek Paryża

O upadku Paryża dowiedzieliśmy się jeszcze w Witebsku. Byliśmy wtedy żołnierzami po przegranej wojnie. Obserwowaliśmy jak przychodzą do nas nieśmiali, nowi aresztowani, którym ciężko było znaleźć się w takiej sytuacji. Któregoś dnia przybył do celi zagubiony i nieśmiały człowiek. Wszyscy patrzyli na niego podejrzliwie. Przebywanie w sowieckich więzieniach nauczyło nas, że połowa przybyłych szpieguje dla naszych oprawców. Jednak w jego obliczu malowała się tragedia. W końcu wyszeptał informację o tym, że padł Paryż. To rozluźniło atmosferę. Przez najbliższe tygodnie zapoznałem się z nim bliżej. Był synem bogatego kupca żydowskiego z Grodna. Studiował w Paryżu, gdzie został komunistą. Przed wybuchem wojny wrócił do swojego miasta a po wkroczeniu wojsk Radzieckich został referentem budowlanym jako dyplomowany inżynier. Za odmowę wyjazdu w głąb Rosji znalazł się w naszej celi.

W czerwcu 1945 roku spotkałem go w Rzymie. Specjalnie przyjechał z Florencji, żeby się ze mną spotkać. Chciał opowiedzieć mi swoje losy. Udaliśmy się więc do hotelu, w którym mieszkałem. Tak jak ja trafił do obozu i do 1942 roku pracował ciężko, przymierając głodem. Wtedy przypomniano sobie o jego kwalifikacjach. Został dziesiętnikiem w brygadzie. Nie trwało to długo gdyż nagle zwolniono go z obozu i wcielono najpierw do Armii czerwonej a później do polskiej. W Warszawie, przy pierwszej okazji, zdemobilizował się i uciekł do Włoch. Teraz czekał na wyjazd do Ameryki południowej, gdzie miał zacząć nowe życie.

To nie było jednak wszystko. Chciał powiedzieć coś więcej, ale wahał się. Zachęciłem go do tego ja oraz wino, które popijaliśmy. Zaraz na początku, gdy został brygadzistą, wezwano go i kazano złożyć zeznania obarczające winą czterech Niemców, pracujących w obozie. Zagrożono, że jeżeli tego nie zrobi wróci do lasu. Nie chciał tego i bał się. Zrobił co mu kazali. Niemców rozstrzelano. Ode mnie chciał usłyszeć jedno słowo: „Rozumiem”. Może wypowiedziałbym je zaraz po opuszczeniu obozu. Teraz, po trzech latach na wolności, nie mogłem. Podszedłem do okna i stanąłem do niego tyłem. Zrozumiał i po ciuchu opuścił mój pokój. Odsunąłem żaluzję, wpuszczając ostre słońce do wewnątrz. Na ulicach wiwatowano. Paryż był wolny.

KONIEC

<< Inny świat – część I

Zapisz